O zmianach, które przechodzi tradycyjna dyplomacja mówi Konsul Honorowy Republiki Austrii we Wrocławiu Edward Wąsiewicz.
Michał Banasiak: W dzisiejszym zglobalizowanym świecie, który dzięki internetowi i naszej mobilności bardzo się “skurczył”, każdy z nas jest na swój sposób dyplomatą. Zgodzi się pan?
dr Edward Wąsiewicz: Wszystko zaczyna się i kończy na człowieku. Dialog daje efekty nie tylko w zamkniętych gabinetach polityków, ale też – a może przede wszystkim – pośród “zwykłych” obywateli. Ostatnio np. staram się nakłonić do współpracy studenckie koła naukowe z Politechniki Wrocławskiej i Politechniki w Grazu. Zajmują się dokładnie tym samym i gdyby kooperowały, to zamiast robić dwa razy to samo, mogłyby być już dalej w swoich działaniach. Są to swego rodzaju zabiegi dyplomatyczne.
Pojęcie “dyplomacji” się poszerza?
Coraz więcej mówi się o “dyplomacji regionalnej”. Na początku września mieliśmy nawet w Warszawie Szczyt Dyplomacji Samorządowej i Ekonomicznej. Ludzie w regionie aktywnie działają, angażują się w różne projekty i próbują budować więzi z pominięciem szczebla centralnego. W wielu przypadkach będzie się to sprawdzać, bo nie wszędzie trzeba angażować administrację centralną. Nikt nie próbuje podważać jej istoty, ale chodzi o budowę czegoś uzupełniającego, o wartość dodaną.
Wierzę też siłę dyplomacji społecznej. W Austrii w jej skład wchodzą np. Biblioteki Austriackie. W Polsce jest ich sześć. Austria daje księgozbiór, który co roku uzupełnia, i szkoli pracowników. W takim miejscu można nie tylko wypożyczyć fachowe pozycje, ale też wziąć udział w interesujących wydarzeniach. Na przykład Biblioteka Austriacka w Opolu każdej wiosny, od dwudziestu paru lat, organizuje “Wiosnę Austriacką”. Począwszy od marca, przez półtora miesiąca odbywają się koncerty, spotkania, wymiany międzyszkolne. Uczniowie ze szkół zawodowych Opolszczyzny wyjeżdżają do Styrii – regionu partnerskiego i niektórzy dam zostają by kontynuować edukację albo rozpocząć pracę.
Instytut Austriacki organizuje kursy językowe na różnych poziomach. Dysponuje znacznie mniejszym budżetem niż Instytut Goethego, a w skali świata uczy niemieckiego wielokrotnie więcej osób.
Mówi pan, że to wszystko funkcjonuje obok tradycyjnej dyplomacji. Ale zapewnie nie pozostaje bez wpływu na jej rolę?
Klasyczna dyplomacja na poziomie ambasadorskim jest nieodzowna, bo scala i koordynuje te wszystkie pomysły, a do tego jest swego rodzaju kotwicą. W związku z tym zasadnicza rola dyplomaty pozostaje taka sama: powinien obserwować, wyciągać wnioski i przekazywać sugestie politykom w swoim kraju, pozwalające na optymalizację korzyści w kontaktach międzynarodowych. To co się zmienia, to konieczność specjalizacji w danym obszarze. Jeśli dany dyplomata działa na obszarze objętym konfliktem, powinien dobrze znać dane państwa i rozumieć o co w trwającym sporze chodzi. I to tyczy się właściwie każdej tematyki, w której chce się efektywnie funkcjonować. Jednak specjalizacja to nie wszystko, bo uważam, że coraz potrzebniejsi są ludzie renesansu. Jeśli ktoś zamyka swoje horyzonty, może stracić z pola widzenia zmiany akcentów w polityce jakieś kraju i nie umieć trafnie ocenić sytuacji. Umiejętność kompleksowego spojrzenia na dany kraj i szybkiego uczenia się to bezcenne atuty.
“Dyplomata ma obserwować i wyciągać wnioski”. Jak jest z praktyką?
Jestem zwolennikiem modelu austriackiego. I to nie dlatego, że sam w nim funkcjonuję, ale dlatego, że to faktycznie dobry i sprawdzony model. Dość powiedzieć, że Akademia Dyplomatyczna w Wiedniu działa – w zasadzie nieprzerwanie – od kongresu wiedeńskiego. Austriaccy zawodowi dyplomaci mogą być na jednej placówce maksymalnie cztery lata. Ten okres ma gwarantować, że dany przedstawiciel nie przestanie myśleć w kategoriach interesu swojego państwa. Minus jest taki, że pierwsze trzy lata mijają w zasadzie na orientacji i nawiązaniu bezpośrednich kontaktów, z których korzysta się tylko rok. Dlatego uzupełnieniem są konsule honorowi. Austriacy mają takich około trzystu na całym świecie. To ludzie, którzy znają lokalne realia i są na miejscu rozpoznawalni. Od nich nie wymaga się myślenia w kategoriach „urzędowo”-austriackich, a szukania jak największej liczby połączeń i zbierania skojarzeń. Z jednej strony rola obserwatora, z drugiej sznyt społecznika. Kiedy pojawia się jakiś problem, ministerstwo zbiera opinie ambasadorów i tworzy grupy, które mają zajmować się pracą nad rozwiązaniem. Do tych grup zapraszani są konsulowie, ale też specjaliści spoza służby dyplomatycznej aby nie opierać się tylko na obserwacjach.
A na ile z pracy dyplomaty de facto innego kraju, korzysta kraj-gospodarz, w pana przypadku Polska?
Trzy lata temu zdefiniowano w polskiej polityce edukacyjnej konieczność powrotu do szkolnictwa zawodowego. A ponieważ jednym z najlepiej działających w tym zakresie jest system austriacki – nawet niektóre kantony w Chinach czerpią z tych wzorców – przygotowałem odpowiednią prezentację.
W Austrii ponad 70% studentów przeszło wcześniej ścieżkę zawodową. Tylko 30% kończy odpowiednik naszych liceów. I wcale nie jest tak, że ta 1/3 to humaniści. Ci z fachem w ręku -do pracy w branży maszynowej, elektrycznej czy kompozytów – idą na studia prawnicze i otwierają swoje kancelarie. Takie połączenie daje korzyści nie tylko poszczególnym osobom, ale całemu krajowi. Styria, czyli land ze stolicą w Grazu, jest wg rankingów najbardziej innowacyjnym regionem w Europie. Jego wskaźnik innowacyjności wynosi 4,6. Dla porównania druga na liście Badenia-Wirtembergia ma 2,6, a średnia dla strefy euro wynosi 1,4. Polska ma 0,9.
Mówię o tym, bo dopóki obracamy się tylko w znanym sobie środowisku, jesteśmy przekonani o wyjątkowości sposobu jego funkcjonowania. A tu jest okazja do porównania innych rozwiązań. Może coś działa tam lepiej, warte jest podpatrzenia?
Jesteśmy na takie podpatrywanie otwarci?
Przy okazji setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości wojewoda dolnośląski poprosił działających we Wrocławiu konsuli honorowych, żeby pojechali do mniejszych miejscowości w regionie i powiedzieli tam o swojej pracy i tym, co ciekawe w krajach, które reprezentujemy. Odwiedziłem dwa czy trzy licea i zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze niesamowite zainteresowanie. Nie ograniczyło się jedynie do samego spotkania, bo wiele osób odzywało się do nas jeszcze później, bo chciały o coś dopytać, coś uszczegółowić.
Po drugie zdziwiło mnie, że szkoły nie wiedzą o wielu możliwościach jakie mają uczniowie. Wiedeń ma na przykład program dla osób w wieku 15-24 lata, w ramach którego można odwiedzić to miasto. Wystarczy wypełnić wniosek aplikacyjny, który w zasadzie jest formalnością, i opłacić transport. Na miejscu czeka zakwaterowanie, wyżywienie, polskojęzyczny przewodnik i darmowy wstęp do wielu muzeów. Wiem, że teraz szkoły gremialnie wysyłają takie wnioski i chcą skorzystać z tej opcji.
Poza uczniami chętnie wyjeżdżają też samorządowcy, wykorzystać kontakty i umowy partnerskie. Co budujące, nie traktują tych wyjazdów jako przyjemnej wycieczki, ale jako szansy na zobaczenie jak zorganizowany jest np. transport miejski. Można się wiele nauczyć.
Można, ale czy rzeczywiście wykorzystujemy te możliwości? Wyjazdy zagraniczne kilku czy kilkudziesięciu burmistrzów, urzędników to chyba trochę za mało.
Mamy skłonność do szukania słynnej polskiej “trzeciej drogi” i niechętnie korzystamy z gotowych rozwiązań. Inna sprawa, że nie zawsze można je skopiować jeden do jednego. Pojawia się problem asymetrii struktur. Kiedyś powstał pomysł wspólnego, polsko-austriackiego funduszu dla firm, z budżetem na badania i wdrożenia nowych rozwiązań. Prowadzimy już takie fundusze z Niemcami i Szwajcarami. W przypadku Austrii pojawił się jednak problem, bo u nas za ich powołanie byłaby odpowiedzialna administracja rządowa, a w Austrii ani administracja federalna, ani landowa nie ma z tym nic wspólnego. Za takie projekty odpowiada Izba Gospodarcza, mająca oddziały w każdym z dziesięciu landów. Od razu jest więc problem natury urzędniczej, bo trzeba stworzyć wspólne procedury.
Podobnie było przy zainteresowaniu austriackim modelem szkolnictwa zawodowego. Tam uczniowie spędzają 1/3 roku na praktykach w firmach. U nas miejsca takich praktyk zostały polikwidowane na początku transformacji po 1989 roku. Teraz się to odradza, np. firmy z sektora górniczego czy energetycznego obejmują patronatem klasy w szkołach zawodowych. Ale dojście to etapu, na którym są Austriacy zajmie dużo czasu.
Wróćmy do klasycznej dyplomacji. Obserwując polityków, odnoszę wrażenie, że zatracają umiejętność negocjowania. Dane propozycje, choćby i bardzo korzystne z punktu widzenia obywatela, są blokowane przez przeciwników politycznych “dla zasady”. Tylko dlatego, że wyszedł z nimi ktoś z innego obozu.
Brakuje znam umiejętności rozróżnienia problemu od człowieka, który może ten problem rozwiązać. Jest to trudne, bo taką tendencję ma w jakimś stopniu każdy z nas. Ale w tym właśnie powinna sprawdzać się dyplomacja. Dlaczego tego nie robi? Po bardzo złych doświadczeniach XX-ego wieku, zwłaszcza jego pierwszej połowy, zatraciliśmy nieco umiejętność nazywania rzeczy po imieniu i wracania do pierwotnych, podstawowych wartości. Nasza zachodnia hemisfera została zbudowana – co może zabrzmi trywialnie – na bardzo podstawowych wartościach: na prawie napoleońskim, wynikającym jeszcze z myśli rzymskiej, na rozumieniu i poczuciu piękna związanego z kulturą helleńską, a w wymiarze wyższym, transcendentnym, na religii judeochrześcijańskiej. Wobec tych nieszczęść, które dotknęły nas w XX wieku, niektórzy myśliciele, próbowali zbudować alternatywny model. Chcieli zrezygnować z wiary, z ducha i zachwycać się rozwojem technologicznym. Uznali, że najprościej osiągnie się taki stan szukając wszędzie konsensusu i całkowicie rezygnując z dotychczasowego modelu. Podjęli próbę stworzenia społeczeństwa, gdzie poszczególni ludzie nie będą się od siebie różnić. Poprawność polityczna, która sama w sobie nie jest niczym złym, została w pewnym sensie wynaturzona. Poszło to w kierunku pozbawienia tożsamości narodowej, lokalnej, wyznaniowej.
Przeciwko czemu buntuje się znaczna część mieszkańców krajów europejskich.
I to jest odpowiedź na pana poprzednie pytanie. Nie da się w realiach europejskich powielić modelu amerykańskiego. Naród amerykański – celowo mówię “naród” – tworzył wspólną historię. W Europie przez ostatnie tysiąclecie poszczególne grupy etniczne tworzyły swoją tożsamość w opozycji do kogoś, a tu nagle ktoś próbuje stworzyć człowieka zuniformizowanego. To nie może się udać i musi tworzyć antagonizmy. Antagonizmy na tyle silne, że nie ma miejsca na debatę, dialog. To odbija się zarówno na poziomie społecznym, jak i politycznym.
O próbie przenoszenia modelu amerykańskiego na grunt europejski w podobnym tonie wypowiada się były współpracownik prezydenta George’a Busha jra, dr Leslie Lenkowsky. Czy to oznacza, że jesteśmy skazani na takie wzajemnie prężenie muskułów?
Dyplomacja to rodzaj interfejsu. A on nie może skłócać, bo jeśli podany zostanie zły sygnał z komputera do drukarki, to niczego nie wydrukujemy. Dlatego dyplomacja wraca do swoich korzeni, bo po prostu tam jest zapisana jej rola. Rola nawet nie tyle negocjatora, co mediatora. Trzeba znaleźć i zdefiniować wspólne obszary, w których można pracować i te, gdzie na razie nie ma pola do porozumienia. Potrzeba przekonywania oponenta zdrową argumentacją i zrozumienia stanowiska drugiej strony – nawet jeśli się z nim nie zgadzamy. Tylko w ten sposób jesteśmy w stanie się dogadywać. A przecież koniec końców o to chodzi. Europa zacznie wracać do prawdziwego pluralizmu i prawdziwej akademickiej dyskusji, gdzie nie będzie prób cenzurowania czy zmuszania kogokolwiek do autocenzury.
Obecne “wojenki” to zinstrumentalizowanie, wręcz zezwierzęcenie dyplomacji. Przy rozwoju możliwości technicznych i socjotechnik, jaki obserwowaliśmy w ciągu ostatniej dekady, dyplomacja powinna być dzisiaj prowadzona na naprawdę wysokim poziomie i cechować się skutecznością działania. Tymczasem obserwujemy próby zaprzęgania jej do własnych, doraźnych celów poszczególnych grup politycznych czy grup interesu, które liczą na krótkoterminowe efekty, osiągane na kadencję czy dwie. Trzeba zdać sobie sprawę, że dla wielu problemów potrzebujemy znacznie dłuższej perspektywy.
Na przykład?
Na przykład kwestia zderzenia kulturowego. Nie oceniam tego, tylko mówię o zjawisku. Dla nas obszar kulturowy islamu jest niezrozumiały. Ale zamiast próbować to zmienić, próbujemy przykładać do tego świata nasze europejskie rozumowanie. Polityka multikulti, próbowana w Niemczech czy Francji, nie wypaliła. Kanclerz Merkel przyznała to już kilka lat temu, a mimo to brniemy dalej, nie szukamy innej drogi. Nie dostrzegamy też problemów wynikających z coraz intensywniejszą obecnością kultury chińskiej.
Kolejna sprawa to nasz kanon etyczny, który nie nadąża za rozwojem technologicznym. W Japonii dopiero co zezwolono naukowcom, by na świat przychodziły zwierzęta, którym wcześniej wszczepiane są ludzkie komórki macierzyste. Dzięki temu możliwe będzie wykształcanie u tych zwierząt ludzkich narządów, takich jak np. trzustka czy wątroba. Takie możliwości były już wcześniej, ale blokowały je względy etyczne. Teraz zgoda jest, chociaż problemy natury etycznej nie zostały rozwiązane.
Eksperymenty prowadzone są w Japonii, ale ich efekty mogą być użyteczne dla całej ludzkości. Podobnie jak dyskusja o etyce w nauce – prowadzona jest niezależnie od kraju. Jesteśmy tak zajęci bataliami politycznymi, że nawet nie pomyślimy, że czymś takim dyplomacja też mogłaby się z powodzeniem zajmować.
Powyższy wywiad jest fragmentem publikacji Instytut Nowej Europy – Wizja Nowej Europy do pobrania tutaj.

Comments are closed.