Leon Komornicki – generał dywizji Wojska Polskiego w stanie spoczynku, były zastępca szefa Sztabu Generalnego WP. Od 1991 prezes Fundacji Poległym i Pomordowanym na Wschodzie. Obecnie członek Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego.
Aleksy Borówka: Panie Generale, w jaki sposób ocenia Pan bieżące działania na rzecz modernizacji Sił Zbrojnych RP w kontekście zagrożenia tworzonego przez Rosję?
Gen. Leon Komornicki: Odpowiadając na to pytanie, trzeba mieć świadomość naszych dwudziestopięcioletnich zaniedbań w tym zakresie, wynikających ze złych ocen rozwoju sytuacji w przestrzeni europejskiego bezpieczeństwa i procesów zachodzących w tym czasie w Rosji. Moskwa nie zrezygnowała ze swojej polityki imperialnej, nie zrezygnowała z armii, która realizowała politykę zawłaszczania terytoriów w bezpośrednim otoczeniu Rosji oraz odbudowy jej strefy wpływów. Rosja sprawdzała tę armię w wojnach czeczeńskich, w Gruzji, w Syrii, tymczasem u nas nie było wówczas żadnej refleksji. Jeszcze w 2011 roku pod Warszawą rozwiązujemy 1. Dywizję [Zmechanizowaną im. Tadeusza Kościuszki – przyp. red.] i ogołacamy wschodnią ścianę całkowicie. Nie tylko osłabialiśmy wojsko w tym czasie, ale też nie kupowaliśmy techniki. Straciliśmy w naszej świadomości przezorność, która powinna być na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o bezpieczeństwo.
I teraz przechodząc do kwestii bieżących zakupów w kontekście zagrożeń wynikających ze strony Rosji. Jeśli jestem decydentem – ministrem obrony – i widzę co się dzieje, mam kwestię do wyboru: wprowadzać to sukcesywnie, czyli teraz np. HIMARS-y, w kolejnym roku zamawiać F-35, a później ten lub tamten czołg, czy też skumulować to wszystko, bo musimy mieć te elementy sytemu obrony uzupełnione możliwie szybko. A to jest dopiero podpisanie umowy, bo ile lat trzeba, żeby przemysł zachodni to wyprodukował? Zamówiliśmy początkowo 500 HIMARS-ów. Amerykański przemysł zawył i powiedział, że będzie to robić 10 lat. A są jeszcze zamówienia dla armii Stanów Zjednoczonych. To nie jest takie proste. Nastąpiła kumulacja, bo te systemy uzbrojenia zadziałają w pełni, jeśli będą zintegrowane, a nie jako samodzielne wyspy. Jeden element brakujący w tym systemie będzie powodował jego słaby punkt, w który przeciwnik będzie uderzał i go wykorzystywał. I teraz co – offset? Czy nasz przemysł ma współuczestniczyć w produkcji? Jeśli tak, to jest to kolejny ogromny wysiłek, bo przemysł trzeba przestawić. Na to potrzeba czasu i wszystko znowu nam się opóźnia. I tu jest kwestia wyboru, dylematu strategicznego.
Czy Pana zdaniem te zakupy nie powinny być jednak rozłożone w czasie, aby można było zadbać o jak najlepsze warunki i możliwości dla polskiego wojska i przemysłu?
Nie możemy sobie pozwolić, żeby teraz armii nie uzbrajać, kierując się myśleniem, że trzeba to wszystko poprzestawiać, robić po kolei, itd. Bo na to było 25 lat. I Ci, którzy teraz atakują decyzje zakupowe, politycy i wojskowi, którzy byli wtedy na posterunku, niech się uderzą we własne piersi i dokonają refleksji. Bo to nie są zaniedbania ostatnich ośmiu lat. To jest 25 lat zaniedbań i szukania sobie zadań, ale za granicą. Wojsko odstało, nie uczyło się w ogóle obrony państwa. Widać to po wypowiedziach i komentarzach, że nie ma przewidywania strategicznego w oparciu o wiedzę i doświadczenie. Nie doświadczenie wojenne, ale takie zdobyte poprzez ćwiczenia, symulacje i gry wojenne, kiedy przyjmuje się realnego przeciwnika – Rosję. Tak jak chociażby ja ćwiczyłem, będąc zastępcą szefa Sztabu Generalnego, kiedy nie byliśmy jeszcze w NATO i budowaliśmy własne zdolności. Mieliśmy mało czasu, od 1992 do 1997 roku, ale pamiętam kilkadziesiąt ćwiczeń, kiedy testowaliśmy różne warianty obrony państwa, właśnie w takim wymiarze, jak dzisiaj dzieje się to w Ukrainie. Nie było oczywiście takiej techniki, ale filozofia, sztuka wojenna – to jest istotne. Narzędzia mieliśmy inne, o mniejszych zdolnościach, ale samo podejście, sama myśl strategiczna niczym się nie różniła w porównaniu z tym, co mamy dzisiaj i co dzieje się w Ukrainie.
Jak rolę i możliwości dla polskiego przemysłu zbrojeniowego widzi Pan zatem w obecnej sytuacji?
Przemysł trzeba w moim przekonaniu przygotować do tego, aby przy zawieraniu kontraktów z zagranicznymi producentami polskie firmy zbrojeniowe występowały jako wyznaczeni partnerzy. Jeżeli mówimy np. o czołgach, to jest wyznaczony Cegielski czy Bumar-Łabędy. Nie mamy czasu, żeby uruchomić produkcję na miejscu. Zamówiliśmy Abramsy, żeby zatkać dziurę po czołgach PT-91 i T-72, które przekazaliśmy Ukrainie. Teraz przekazujemy Leopardy, w miejsce których mają wejść koreańskie K2. Partner ze strony polskiej powinien być w takim przypadku przygotowany przynajmniej do serwisowania i obsługi tej techniki, jak się zakończą gwarancję. Bo jak wygasną gwarancje i nie będzie nasz serwis i obsługa przygotowana, to koszt będzie trzy-, czterokrotnie większy niż zakup – w ciągu tych 20 lat pierwszego etapu życia tej techniki. Po tych 20 latach mamy proces modernizacji, ale może on nastąpić wtedy, jak jest zgoda producenta. Jeśli nie zostanie to zawarte w umowie zakupu, to koszty będą ogromne. Nasze firmy muszą do tego produkować części i amunicję, bo inaczej będziemy mieli braki logistyczne. To jest rzecz kluczowa – uczestniczyć w procesie eksploatacji i obsługi remontów, napraw i serwisowania. Często, gdy o tym mówię, słyszę: „Ale nasz przemysł jest nieprzygotowany”. A czyja to jest wina? Nie rządzących. Bo to jest tych 20-30 lat zaniedbań, w trakcie których nie przestawiliśmy przemysłu na technologie zachodnie.
Realne zagrożenie wybuchem wojny odczuwalne już z końcem 2021 roku, a następnie pełnoskalowa agresja Rosji na Ukrainę ożywiły w Polsce dyskusję na temat zmian i reformy polskiej armii. Duże zainteresowanie w tym zakresie wzbudziła koncepcja Armii Nowego Wzoru opracowana przez zespół Strategy&Future. Jakiego typu armii potrzebujemy, Pana zdaniem?
Musimy pamiętać o tym, że nasze wojsko nie jest armią ekspedycyjną. Jesteśmy armią, która tkwi na fundamencie społecznym i z niego wyrasta. Nie ma ona służyć do obrony Wisły, czy innego terenu, ale do obrony narodu, zapewnienia jego przetrwania i rozwoju. Wszystko to, co jest związane z armią powinno zatem służyć rozwojowi, a nie tylko armii samej w sobie. Aby ten rozwój zabezpieczać, musimy zmienić podejście do rażenia przeciwnika, tak żeby nie zakładać jego pobicia na swoim terytorium, żeby Polska nie musiała być nigdy więcej teatrem wojny, ale żeby pobijać przeciwnika na jego terytorium. Musimy posiadać zdolność osłabienia go, kiedy podejdzie do granicy, jeszcze zanim uderzy – rażenia go na głębokość strategiczną ponad 1000 km, zaczynając od przedniego skraju. Dlatego musimy mieć odpowiednie systemy i właściwie są te decyzje odnośnie zakupu HIMARS-ów sięgających 300 km, F-35, czy wcześniej wyposażenia naszych F-16 w pociski JASSM średniego zasięgu 370 km oraz wersję o zasięgu 1000 km, czyli sięgających prawie Moskwy. Bo to wszystko ma nam dać możliwość rażenia przeciwnika na jego terytorium. Inaczej nie będziemy mogli wygrać potencjalnej wojny z Rosją, co pokazuje obecny konflikt w Ukrainie. Oczywiście Moskwa cały czas będzie wykorzystywała zastraszanie użyciem broni jądrowej i to również trzeba wziąć pod uwagę – zastanowić się, jak to zastraszanie zneutralizować, czy nie trzeba będzie w związku z tym przenieść w ramach programu NATO Nuclear Sharing broni jądrowej z Niemiec na terytorium Polski? To są kluczowe pytania, na które trzeba sobie odpowiadać, skoro budujemy strategię odstraszającą i powstrzymującą armię rosyjska na jej terytorium.
Nasza zdolność do odstraszania powinna się opierać na potencjale całego NATO czy też koncentrować się na własnych zdolnościach obronnych?
Musimy naszą armię wyposażyć w technikę, która będzie pozwalała sięgać agresora jak najdalej na jego terytorium. Tak żeby zrealizować to zadanie, o którym powiedziałem – żeby przeciwnik nie wkroczył na nasz teren. Z jednej strony to są działania polityczne, bo jednym z filarów obrony państwa jest polityka zagraniczna, która buduje sojusze, zapewnia obecność amerykańską w Polsce itd., a z drugiej strony jest to budowanie własnych zdolności obronnych. Do tego zobowiązuje nas Konstytucja RP, ale także art. 3 traktatu waszyngtońskiego, który mówi, że każde państwo członkowskie ma zbudować własny dostateczny potencjał narodowy, który jest wkładem w NATO. To odstraszanie będzie dopiero wtedy skuteczne, kiedy Rosja będzie wiedziała, że jest narażona na nasze oddziaływanie.
Mając doświadczenia historyczne, mając w sobie zaszytą stałą przezorność, coraz bardziej wyostrzoną – a nie gasnącą, musimy podjąć wysiłki, żeby budować zawczasu potencjał dostatecznej obrony państwa, niezależnie od NATO, niezależnie od UE, który pozwalałby wykorzystać maksymalnie nasze możliwości, nasze zasoby i budował naszą wiarę w siebie. Zapominamy, że naszym obowiązkiem jest pozostawić po sobie bezpieczną i zasobną Polskę, żeby nasze dzieci i wnuki przejmowały ją w lepszym stanie, niż myśmy ją zastali. Takie propaństwowe myślenie, to jest nasz obowiązek.
Czytaj cz. 1 wywiadu: Cisza przed burzą? O szansach i ryzykach ukraińskiej kontrofensywy mówi gen. Leon Komornicki [cz. 1]
Czytaj więcej: [Dziewiąty] Rok wojny rosyjsko-ukraińskiej. Analiza INE
Foto: PAP
Comments are closed.