Od zakończenia II wojny światowej ludzkość szczyci się „najdłuższym okresem pokoju w historii”. I chociaż od 1945 roku faktycznie nie doszło do ogólnoświatowego konfliktu czy nawet otwartej wojny między którymikolwiek z największych mocarstw, to lokalne i regionalne konflikty nieustannie trwają w Europie, Azji, Afryce i Ameryce Południowej. Wiele z nich, ze względu na specyfikę, określa się mianem „konfliktów asymetrycznych”, w których walczące strony znacznie różnią się możliwościami militarnymi, zasobami finansowymi i metodami walki.
Na czym polegają owe metody? Dlaczego konfliktów asymetrycznych jest tak wiele? Jak walczące strony mogą się na tak niestandardowe zderzenie odpowiednio przygotować? Na te, i wiele innych pytań, odpowiada prof. Jacek Knopek, ekspert ds. stosunków międzynarodowych i wykładowca Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Michał Banasiak: Konflikty asymetryczne, jak możemy to teraz obserwować na Ukrainie czy w Syrii, mogą trwać latami i wciąż nie dawać szansy na szybkie i jednostronne rozstrzygnięcie. Z czego to wynika?
prof. Jacek Knopek: Konflikty asymetryczne mają za zadanie komplikować działania innej strony, a więc w swoich założeniach mają przybierać charakter długotrwały, destabilizacyjny i penetrujący. Typowym przykładem jest tutaj Donbas, który miał, ma i będzie miał charakter deregulacyjny i dezintegracyjny. Przy stosunkowo nielicznych siłach i raczej niewielkich środkach finansowych oraz technicznych, uzyskano efekt, którego oczekiwano: Ukraina nie będzie w stanie przynajmniej na najbliższe jedno pokolenie ponownie się zintegrować. Waśnie i przeciwności wewnętrzne będą jej towarzyszyły cyklicznie, dzięki czemu Rosja wyeliminowała z gry jednego ze swoich niepokornych, ale bardzo ważnych, sąsiadów. Ukraina jest bowiem nie tylko dużą i zasobną republiką, ale i najludniejszym z państw postradzieckich.
Czyli może się okazać, że przystępująca do konfliktu strona wcale nie stawia sobie za cel zwycięstwa – chce po prostu trwać w sytuacji paraliżującej przeciwnika.
Niewątpliwie tak. Współczesne konflikty to wielki biznes, ale i wielkie straty, na które nie wszyscy mogą sobie pozwolić. W warunkach demokratycznego państwa każdy kolejny dzień prowadzonych działań przynosi milionowe straty budżetu państwa. Jeżeli konflikt taki trwa kilka dni, kilka tygodni, można go nie tylko opanować, ale i z nim funkcjonować. Jeżeli przeciąga się on w czasie do kilku miesięcy czy lat, to dla budżetu państwa prawdziwa niewydolność.
Pośród wieli asymetrii między wojującymi stronami, można więc wyróżnić asymetrię ekonomiczną.
Moskwa sukcesywnie destabilizowała Ukrainę, gdyż była to najprostsza i najwygodniejsza forma jej osłabienia. Kiedy zapędy Kijowa zaczęły iść w stronę Unii Europejskiej, a więc de facto sukcesywnego zrywania relacji z Federacją Rosyjską, Kreml zdecydował się na bardziej radykalne działania. Dalej są one skuteczne, wygodne i stosunkowo tanie. Ukraina nie dość, ze nie jest zdolna do samodzielnych działań, jest poważnie osłabiona gospodarczo i finansowo, to jeszcze traci wiarygodność w oczach międzynarodowych partnerów.
Z drugiej strony, niejednokrotnie zdarzało się, że strona będąca teoretycznie na straconej pozycji, zwyciężyła.
Najlepszym przykładem takiej sytuacji był konflikt w Rogu Afryki, gdzie doszło do rozpadu Somalii (co było następstwem m.in. rozpadu ładu jałtańsko-poczdamskiego, czyli dwubiegunowego układu sił, w którym Stany Zjednoczone rywalizowały ze Związkiem Radzieckim). Wysłane do Mogadiszu wojska amerykańskie miały szybko i sprawnie zrobić porządek z lokalnymi przywódcami etnicznymi i plemiennymi, którym nie dawano większych szans w zetknięciu z doborowymi oddziałami piechoty morskiej.
Jednak lokalni przywódcy, na czas przybycia Amerykanów, doszli do cichego porozumienia i nie rywalizowali ze sobą, a skupili się na usunięciu ze swojego terytorium niewygodnego przeciwnika. Wykorzystując ludność cywilną – najczęściej kobiety i dzieci – jako żywe tarcze, uniemożliwili amerykańskiej piechocie morskiej oddawanie strzałów do plemiennych bojówek, których przedstawiciele chowali się w tłumie oraz razili ogniem snajperskim żołnierzy amerykańskich.
To była kolejna w historii lekcja pokory nie tylko dla Amerykanów, ale dla wszystkich, którzy byli przekonani, że przewaga militarna to klucz do zwycięstwa w konflikcie.
Współczesne konflikty mogą być prowadzone w sposób daleko odbiegający od tych, z jakimi miano do czynienia w przeszłości. W większym stopniu należy zaangażować się w działania wywiadowcze i logistyczne. Nie można przystępować do akcji zbrojnych na zasadach optymizmu, tylko realnie kalkulować. W większym stopniu – moim zdaniem – wydarzenia z Rogu Afryki wpłynęły na determinację drugich, potencjalnie słabszych stron konfliktu. Do tej pory nie rozpoczynały one takich konfliktów, w obawie przed będącym w przewadze przeciwnikiem bądź jego potencjalnym sojusznikiem, który dysponował znaczną siłą technologiczną i militarną. Natomiast później wydarzenia z Somalii zaczęły znajdować naśladowców w innych częściach świata.
Amerykanie nie osiągnęli sukcesu w Somalii, nie wygrali też – podobnie jak ZSRR – w Afganistanie. Potyczkę z dobrze zorganizowaną partyzantką, znającą teren i wykorzystującą jego elementy – góry, kotliny, itd. – można w ogóle definitywnie wygrać?
Wojska radzieckie wygrały w latach 80. XX w. w Afganistanie wszystkie bitwy. Jest to jednak najlepszy przykład na to, że można przegrać wojnę. Stanom Zjednoczonym nie chodziło wcale o zdominowanie Afganistanu, tylko o stworzenie podwalin pod funkcjonowanie tamtejszego aparatu państwowego. Brak centralizacji i instytucji państwowych, mogących zapewnić ciągłość władzy, oddziaływał negatywnie na to państwo. Stanowisko USA w tym zakresie nie zmieniło się od działań somalijskich – wykorzystano tylko inne mechanizmy, narzędzia i techniki. Przede wszystkim znaleziono tam wiarygodnego i optymalnego sojusznika, którego wspierano. Jemu przekazano potem instytucje władcze.
Somalijczycy, jak Pan wspomniał, wykorzystywali ludność cywilną, ale sposobów na zaskoczenie silniejszego przeciwnika i minimalizowanie jego przewagi znamy z historii i teraźniejszości więcej.
Poza Somalijczykami ludność cywilną wykorzystywały też inne kraje Czarnego Lądu – Cywilów wykorzystywali następnie inni uczestnicy konfliktów afrykańskich – Liberia, Sierra Leone czy Republika Środkowoafrykańska. Ale minimalizować przewagę silniejszego można też poprzez walki podjazdowe, partyzanckie, jak to pokazały różnorodne konflikty kolonialne, np. wietnamski. Na Bliskim i Środkowym Wschodzie powszechnie wykorzystuje się ugrupowania polityczne i paramilitarne, które zostały powołane do życia przez wywiady obcych państw, jak Hamas czy Hezbollah. Na Wschodzie Ukrainy oraz na Krymie wykorzystano kilka tych technik i narzędzi równocześnie.
Pytanie zahacza trochę o walkę z terroryzmem, ale skoro wywołał Pan Hamas i Hezbollah, zapytam czy widzi Pan scenariusz, w którym udaje się pokonać te i podobne im organizacje? To istotna kwestia w świetle pomysłu Donalda Trumpa na pokój na terytorium Izraela.
Organizacje te już zostały częściowo wyeliminowane z życia politycznego poprzez destrukcję Syrii oraz ograniczanie możliwych działań ze strony Iranu. Syria przez najbliższe pokolenie będzie musiała odbudowywać swoją pozycję na Bliskim Wschodzie, a są duże wątpliwości, czy uda jej się do takiego stanu w ogóle wrócić. W Iranie wystarczyło wyeliminować jednego z rozgrywających generałów, a sytuacja wewnętrzna tego kraju zaczęła wymykać się spod kontroli. W ten sposób działania Hamasu i Hezbollahu zostały poważnie ograniczone. W tym wymiarze można i trzeba działać prewencyjnie.
Podobnie jak terroryzm, konflikty tego typu są bardzo skuteczne. Jednocześnie nie potrzebują zbyt wielkiego zaangażowania finansowego, logistycznego czy politycznego, a potrafią osiągnąć swoje cele lepiej, aniżeli wojna toczona w historycznych założeniach. Trzeba nauczyć się z nimi żyć, można je jednak ograniczać, co trzeba i należy czynić.
Pojęcia „konflikt asymetryczny” używamy od stosunkowo niedawna, ale już Napoleon mówił o wojnie z Wielką Brytanią jako starciu „wieloryba ze słoniem”. W jaki sposób można na papierze porównać potencjały militarne państw czy organizacji, których arsenał i sposoby działania diametralnie się od siebie różnią i tym samym odpowiednio przygotować się do takiej nierównej potyczki?
Do tego celu służą narzędzia, którymi posiłkowali się wojskowi i politycy od wieków. W Ziemi Świętej krzyżowcy potrafili nie tylko przeciwstawić się liczniejszym oddziałom muzułmańskim, ale i je zdominować, do czasu jednak, kiedy dbali o zabezpieczenie dla siebie szlaków wodnych. W momencie, kiedy o tej strategii zapomniano, szala zwycięstwa przeniosła się na rzecz przeciwnika.
W okresie II wojny światowej generałowie armii niemieckiej przekonywali Adolfa Hitlera, że należy wyeliminować na początku konfliktu 4 mln radzieckich żołnierzy, gdyż wówczas nie będzie miał tam kto walczyć. Mimo wcielenia w życie tego planu, praktycznie do kwietnia 1945 r. powstawały nowe radzieckie dywizje, które wypuszczano na front.
W ostatnim czasie powstały całe schematy mówiące o porównaniu takich potencjalnych sił, jednakże pamiętać należy, że życie weryfikuje najlepiej przygotowane strategie. W sytuacjach konkretnych konfliktów teoria może przegrać z praktyką.
Ale już w teorii trzeba zwrócić uwagę na szereg elementów pozawojskowych.
Już w XX w., kiedy wojny przybrały charakter masowy, czyli ciągły, należało brać pod uwagę wszystkie czynniki – od geograficznych i przyrodniczych, poprzez kulturowe i ideologiczne, do politycznych i międzynarodowych. Wszystkie one mogą mieć kolosalne znaczenie i od nich zależy ostateczna wygrana. Można bowiem wygrywać bitwy – jak to już zostało powiedziane – a jednocześnie przegrać wojnę.
Strony wojujące przede wszystkim muszą ocenić realne możliwości i cele działania takiego przeciwnika, czemu służyć mają działania wywiadowcze. Najlepiej na tym polu sprawdzą się działania prewencyjne, takie jak niesienie pomocy ludności cywilnej, wyeliminowanie przywódców wojujących grup bądź osób odpowiedzialnych za ich przygotowywanie.
Na takie działania, w stosunku do Iranu, postawił na początku tego roku prezydent Donald Trump. Przez chwilę wydawało się, że zabicie generała Sulejmaniego i idące za nim wzajemne groźby na linii Waszyngton – Teheran mogą być preludium do konfliktu amerykańsko-irańskiego. Wieszczono wtedy, że to także nie będzie otwarta wojna, a raczej konflikt asymetryczny.
Jeżeli nic się nie zmieni w relacjach blisko- i środkowowschodnich, to nie mamy się co spodziewać konfliktu na linii USA – Iran. Iran, dawna Persja, to kultura mająca 3500 lat, która niejednokrotnie przypominała cywilizację. Przejęcie wpływów politycznych w Teheranie byłoby możliwe, ale już utrzymanie kontroli nad tym podmiotem byłoby poważnie utrudnione. Dodatkowo Iran może liczyć na wsparcie ze strony Rosji i Chin, i to od tych dwóch mocarstw zależeć będzie pozycja Teheranu w stosunkach z USA.
Moim zdaniem Stany Zjednoczone będą posiłkować się wspieraniem konfliktów wewnętrznych w Iranie, co już niejednokrotnie czyniły. W 1979 r. jednak mocno przekombinowały, albowiem wspierając grupy przeciwne ostatniemu szachowi tego państwa, de facto umożliwiły przejęcie władzy w kraju przez reżim ajatollahów. A ten ostatni stał się wybitnie antyamerykańskim.
Rozmawiał Michał Banasiak
[fot. Andrzej Romański]
Comments are closed.