Poniższy wywiad jest fragmentem publikacji Instytutu Nowej Europy – Rok obaw i nadziei. Co czeka Europę w 2023? [Raport]
Latami opierali swoją politykę energetyczną o kontakty z Rosją. Głusi na apele Europy Środkowo-Wschodniej, Niemcy coraz bardziej uzależniali się od rosyjskiego gazu. Wojenna zawierucha zmusiła Berlin do nagłej, kosztownej i bolesnej wolty. „Jeśli Niemcy przetrzymają trudny okres zmiany, to ostatecznie dobrze na tej trochę przymusowej „transformacji wszystkiego” wyjdą” – mówi dr Anna Kwiatkowska, kierowniczka Zespołu Niemiec i Europy Północnej w Ośrodku Studiów Wschodnich.
Michał Banasiak: Jak napaść Rosji na Ukrainę wpłynęła na Niemcy?
dr Anna Kwiatkowska: Wpłynęła dramatycznie, ale tak naprawdę nie sama napaść, lecz to że Ukraina się postawiła, przetrwała pierwsze uderzenie, które miało ją zmieść i nadal się broni. Niemcy się tego nie spodziewali i do nowej sytuacji nadal się dopasowują. Tak czy inaczej, Putin, mówiąc Rymkiewiczem, ugryzł Niemcy w tyłek i popędził do reform i transformacji. A że niemieckie społeczeństwo nie lubi nagłych zmian, to są one tym bardziej bolesne. W tej nowej rzeczywistości gdzie nie spojrzeć, są ogromne perturbacje i potrzeba głębokich przeobrażeń. Politycy zarządzają tą zmianą przestawiając myślenie Niemców na tory kryzysowe czy wręcz wojenne. Na Niemców strach przed wojną działa mobilizująco, łatwiej im znosić przyspieszony tryb transformacji.
Energetycznej?
Nie tylko, bo wojna wywróciła do góry nogami cały system. W Niemczech dochodzi do weryfikacji dotychczasowych strategii w kilku sektorach jednocześnie. Przede wszystkim jednak w energetyce. Niemcy bazowali na tanim rosyjskim gazie, z którym wiązali duże nadzieje gospodarcze i polityczne. Na nim zdobywali przewagi ekonomiczne, a Nord Stream miał ten trend przypieczętować i jeszcze bardziej umocnić ich pozycję. Teraz tę strategię trzeba porzucić, zająć się bardziej bezpieczeństwem energetycznym, budować terminale LNG, sprowadzać gazowce. W dodatku trzeba było przesunąć w czasie odejście od węgla. Do tej pory Niemcy tylko mówili, że się dywersyfikują energetycznie. Teraz naprawdę to robią.
Rewolucji jądrowej jednak nie ma.
Są na to naciski z wewnątrz kraju, ale też z różnych unijnych stolic. Niemcy jednak uważają, że atom i tak nie załatwiłby problemu. W to miejsce idą w LNG, stawiają farmy wiatrowe, solary, inwestują w technologie wodorowe. Uważają, że bez atomu sobie poradzą. Kompromisowo udało się przedłużyć działanie trzech elektrowni jądrowych do połowy kwietnia 2023 roku.
Nawet kryzys energetyczny nie był w stanie skłonić polityków do zmiany zdania?
O polityce energetycznej współdecydują teraz tworzący rząd Zieloni. Oni i tak już mocno podważyli w ostatnim czasie mity założycielskie swojej partii, np. pacyfizm i zakaz wysyłania broni w regiony konfliktów. A dziś za wysyłaniem broni Ukrainie są i głośno to mówią. Teraz jeszcze mieliby odpuścić antyatomowe stanowisko? Dla większości z nich to niewyobrażalne. Ten polityczny kompromis z FDP i SPD to z ich strony i tak sporo. Robert Habeck rekompensuje to tak, że dwoi się i troi przy szukaniu kolejnych źródeł pozyskiwania nośników energii. Jego ministerstwo gospodarki i ochrony klimatu już marcu zajęło się szukaniem nowych możliwości. Habeck jeździ po świecie, czasem z kanclerzem Scholzem, czasem sam i negocjuje konkretne umowy. Norwegia, Kanada, czy Katar, to wszędzie są trudne rozmowy. I jeszcze musi przekonywać „swoich” do rewizji ich antyatomowej agendy.
Ta antyatomowa narracja działa nieco w próżni, bo z jednej strony Niemcy mają Francję, która mocno na atom stawia, a z drugiej Polskę, która chce stawiać.
Długi czas mieliśmy czynny opór niemieckich polityków w sprawie naszego atomu. Nie podobały im się plany postawienia elektrowni w Polsce w ogóle, a już zbyt blisko granicy w szczególności. Nie tylko uważali cały sektor jądrowy za niebezpieczny, ale też konkurencyjny dla technologii odnawialnych źródeł, na które oni stawiają. Ale po rosyjskiej inwazji na krótko nastąpiła zmiana; w jakimś stopniu zrozumienie sytuacji i prawa innych do kształtowania własnej polityki energetycznej. Teraz znowu słychać głosy o sprzeciwie np. Meklemburgii Pomorza Przedniego. Akurat tego landu, który wsławił się fejkową fundacją klimatyczną pilnująca interesów NordStreamu i Gazpromu.
Niemcy są w stanie udźwignąć tę nagłą zmianę modelu gospodarczego, opartego na tanim gazie?
Na razie walczą z doraźnymi skutkami kryzysu energetycznego – brakiem surowców i jak już wspominałam – dywersyfikują źródła. Położyli na stole słynny już pakiet 200 miliardów euro, mający być osłoną ich gospodarki i konsumentów. I tym też zirytowali unijnych partnerów, bo pojawiły się zarzuty, że tak duża suma państwowego wsparcia może zaburzyć działanie jednolitego rynku. Musieli się gęsto tłumaczyć, że nie chodzi o jednorazowe wsparcie, ale rozłożone na kilka lat i podawać wyliczenia z innych państw, takich jak Francja, które mają podobne programy ochrony przed kryzysem. Tak czy owak model napędzania gospodarki tanimi surowcami z Rosji, eksportowania niemieckich wyrobów po całym świecie i silnych powiązań handlowych i inwestycyjnych z Chinami będzie coraz trudniejszy politycznie i jego ewolucja na pewno pociągnie za sobą zmiany społeczne. Trzeba będzie nowej umowy społecznej, w której państwo niemieckie przestaje być państwem kupieckim, skupionym na gromadzeniu dóbr i byciu mistrzem świata w eksporcie.
Obserwujemy definitywny koniec niemiecko-rosyjskich interesów czy tylko zawieszenie?
Niemieckie media donosiły że ok. 80 % małych i średnich firm działających w Rosji przed wojną, nadal tam jest. Głośno było o tych, które się wycofały, ale część się przyczaiła i wyczekuje rozwoju wypadków. Często pod pretekstem dbania o „rosyjskich, Bogu ducha winnych, pracowników”. Liczby od dawna wskazywały na nieistotność rosyjskiego rynku dla Niemiec, zwłaszcza w porównaniu z rynkiem państw Europy środkowej, ale dopiero obecna wojna pokazuje, że da się bez niego żyć. Nawet bez tamtejszych surowców. Jednak ci, którzy wierzą w mityczny, wielki rosyjski rynek tak szybko nie zrezygnują.
Biznes kieruje się prawem pieniądza, ale politykę państwa można opierać na innych wartościach.
Nie wierzę w całkowite „porzucenie” czy odcięcie się od Rosji. Niemcy uważają, że to jest niemożliwe. Dokładny kształt tych nowych relacji będzie uzależniony od dalszego przebiegu i zakończenia konfliktu. Ale z Zielonymi i liberałami po jednej i jakimś produktem putinopodobnym po drugiej stronie nie wyobrażam sobie powrotu do wcześniej współpracy politycznej i gospodarczej. Zieloni są tą partią, która wciąż podkreśla i, tak też na razie działa, że budowanie dobrobytu państwa musi być oparte na wartościach i że choć to kosztuje, Niemcy powinno być na to stać.
Pod koniec 2022 mieliśmy głośną chińską inwestycję w jeden z terminali portu w Hamburgu. Biznesowo to może nie był przełomowy ruch, ale symbolicznie bardzo ważny i mocno dyskutowany. Zwłaszcza, że kanclerz Scholz nawet swoim otoczeniu napotykał na opór przed zgodą dla wpuszczenie Chińczyków.
To tylko jeden z licznych i nie najbardziej spektakularnych dowodów na niemieckie uzależnianie się od Chin. To jest i będzie duży problem. Niemcy już kilka lat temu zdali sobie z tego sprawę, wprowadzili nawet niezbędne regulacje chroniące ich firmy przed chińskimi przejęciami. Teraz tym bardziej nie chcą być w tarapatach, gdyby doszło do konfliktu o Tajwan czy innych problemów na Morzu Południowochińskim i zostaliby zmuszeni do odcięcia się od Chin. Wyciągają lekcję z sytuacji z Rosją i chcą to uzależnienie zmniejszać powoli i uporządkowanie, bez presji. Czy wystarczy im czasu, nie wiadomo.
Jak to będzie wyglądać?
Niemiecka gospodarka kręciła się dzięki handlowi w obrębie UE, ze Stanami, ale też dzięki związaniu eksportowemu i inwestycyjnemu z Chinami. Latami krystalizowała się w regionie IndoPacyfiku zasada China first; Chiny były kluczowym partnerem eksportowym i inwestycyjnym. Teraz Niemcy zrozumieli, że tak jak energetycznie uzależnili się od Rosji, tak ekonomicznie zbyt mocno polegają na Chinach i chcą to zmienić. Dlatego zaczyna się szukanie nowych partnerów i nawiązywanie silniejszej współpracy z Japonią, Koreą Południową czy Wietnamem. Natomiast duże niemieckie firmy, jak Volkswagen czy BASF, będą tę transformację opóźniać – nie po to dopiero co włożyły w chińskie inwestycje miliony euro, żeby za chwilę się stamtąd wycofywać. BASF na największą swoją inwestycję w Chinach przeznaczył 10 mld(!) euro do 2030 r.
Od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę sporo miejsca poświęcamy analizie postawy Niemiec. Mam wrażenie, że zwłaszcza w Polsce i oczywiście w kontekście dostaw broni, uważamy niemieckie wsparcie za, delikatnie mówiąc, niewystarczające.
Jeśli pytać w okolicach urzędu kanclerskiego, który jest wyrocznią w sprawie polityki zagranicznej, to tam podtrzymywana jest narracja, że postawa wobec wojny jest rozsądna. Bez porywów, nieromantyczna, ale bardzo pragmatyczna. Natomiast nawet w niemieckim rządzie słychać też inne głosy. Liberałowie czy Zieloni, a więc koalicjanci Olafa Scholza, postrzegają politykę wobec wojny jako chwiejną, kunktatorską. Podobną percepcję mają niektórzy niemieccy eksperci, a nawet sojusznicy, nie wyłączając Amerykanów.
Kanclerz Scholz wsłuchuje się w te inne głosy?
Scholz uważa, że postępuje słusznie i z wyższością dowodzi, że to on ma rację. Argumentuje, że dostarcza Ukrainie wszystkiego, czego Ukraińcy są w stanie użyć. Nie zamierza podejmować żadnych „samodzielnych kroków”, bo nie chce wciągać ani Niemiec, ani NATO do wojny. Podnosi też argumenty o niemożności osiągnięcia zwycięstwa militarnego nad mocarstwem atomowym i potrzebie roztropności, by nie wciągnąć Europy w III wojnę światową.
Inne państwa NATO też zachowują ostrożność, ale są w swoich działaniach bardziej zdecydowane.
Niemcy długo sprawiali wrażenie państwa, które po prostu nie może się zdecydować czy całkowicie porzucić Rosję i w pełni wesprzeć Ukrainę, czy może zostawić sobie jakąś furtkę. No bo skoro Rosji nie da się pokonać, to prędzej czy później trzeba się będzie z nią jakoś ułożyć. I wielu tutaj upatrywało źródła niepewności niemieckich ruchów, zwłaszcza w kwestii dozbrajania Ukrainy, bo jeśli chodzi o pomoc finansową i humanitarną Niemcy wyglądają znacznie lepiej. W Berlinie używano też argumentów o trudnej historii, zobowiązaniach wobec Rosji i regulacjach zabraniających przesyłania broni w strefy konfliktu. Tylko tu też mieliśmy wewnętrzną niespójność komunikacyjną, bo Zieloni, funkcjonujący przecież w tym samym państwie i w tym samym rządzie, byli w stanie zająć jednoznaczne stanowisko. Zmienili swoje podejście, niemalże odrzucili swój założycielski mit pacyfizmu i mówią, że Ukraina to państwo broniące się przed agresorem i jako takie ma prawo również do militarnej pomocy.
Ten brak zdecydowania i wewnętrzny rozdźwięk nie podoba się nie tylko w Polsce. Niemcy zbierają krytyczne recenzje w Brukseli, w Waszyngtonie.
Niemcy mocno straciły na wiarygodności. Przede wszystkim w Europie Środkowo-Wschodniej, na wschodniej flance NATO, ale w i Stanach Zjednoczonych, zirytowanych taką niedookreśloną postawą.
Wojna, Rosja, Chiny, USA. Prawdziwa próba ognia dla kanclerza Scholza, który przecież i tak nie miał łatwej roli, przejmując stery po rządach Angeli Merkel.
Angela Merkel odchodząc po czterech kadencjach urzędowania miała w Niemczech grubo ponad 60% poparcia. Rzecz niebywała. Ludzie zdawali sobie sprawę, że nie przygotowała państwa na agresywną politykę Chin czy Rosji. Wiedzieli, że doprowadziła do zapóźnień w inwestycjach infrastrukturalnych, cyfryzacji państwa czy reformie tak ważnej w kraju branży motoryzacyjnej. Że transformacja energetyczna nie przebiegała tak szybko, jak powinna. Ale swoim spokojem, zapewnieniem Niemcom dobrobytu i stabilności, i tak zyskiwała sympatię, zwłaszcza tak u zwanego zwykłego Schmidta. Przejmowanie rządów po kimś takim to bardzo trudne zadanie. Olaf Scholz nie miał doświadczenia w prowadzeniu polityki zagranicznej, był raczej specem od spraw wewnętrznych; społecznych i finansowych. Do tego stanął na czele rządu koalicyjnego trzech partii, których programy nie tylko się nie pokrywają, ale w pewnych sferach wręcz wykluczają. Kluczowe dla jego przyszłości będą problemy wewnętrzne Niemiec, związane przecież ściśle z otoczeniem międzynarodowym, i to jak sobie z nimi poradzi. Sposób w jaki zadba o swoich własnych obywateli zadecyduje o kontynuacji jego misji i jego końcowej ocenie.
Niektórzy obywatele już się buntuję. Są niezadowoleni z kondycji gospodarki, konieczności zaciskania pasa, rosnących kosztów życia.
To jest w dużym stopniu inspirowane przez Die Linke i AfD, próbujące politycznie kapitalizować społeczne niezadowolenie. Ono jest normalne, bo wszystko drożeje, mamy kryzys energetyczny. Jeden z liderów SPD już wiosną zeszłego roku mówił, że Niemcy „za dużo zajmowali się dostawami broni, a za mało mówili o rosnących kosztach życia”. To podejście, które jest obietnicą dla niemieckich obywateli, że w tej wojennej zawierusze dostrzeżeni zostaną nie tylko Ukraińcy, ale i Niemcy. To rozsądna strategia, bo trzeba też zająć się swoimi ludźmi, żeby móc skutecznie pomagać Ukrainie. To tak jak w trakcie awarii w samolocie: najpierw zakładamy maskę sobie, żeby móc pomagać podopiecznym. Jeśli Niemcy przetrzymają trudny okres zmiany, to ostatecznie dobrze na tej trochę przymusowej „transformacji wszystkiego” wyjdą.
Foto: Obraz Jörn Heller z Pixabay
Comments are closed.