„Pokojowa” oferta Putina
9 listopada generał Siergiej Surowikin, dowódca rosyjskich wojsk w Ukrainie i minister obrony narodowej Siergiej Szojgu podjęli decyzję o wycofaniu wojsk Rosji z prawobrzeżnej części obwodu chersońskiego, w tym z samej stolicy. Już następnego dnia ministerstwo spraw zagranicznych Rosji dwukrotnie powtórzyło – ustami ministra Siergieja Ławrowa i rzeczniczki MSZ Marii Zacharowej- komunikat o gotowości Rosji do zawieszenia broni i rozpoczęcia rozmów pokojowych z Ukrainą. Co ważniejsze, jeszcze tego samego zrobił to Władimir Putin, mówiąc o „gotowości przywrócenia pełnej współpracy z ukraińskimi partnerami”.
Prezydent Rosji, po raz pierwszy od ataku na Ukrainę 24 lutego, nie nazwał ukraińskich władz „nazistowską juntą”, „satanistami” i „narkomanami”, których „należy zdenazyfikować”, lecz wyraził się o władzach Ukrainy jako pełnoprawnych adwersarzach, z którymi może usiąść do stołu rozmów.
Przesłanie rosyjskich władz skierowane jest przede wszystkim do państw Zachodnich, zwłaszcza Białego Domu. Brzmi ono: my częściowo uznajemy swoją porażkę, wycofujemy się na lewy brzeg Dniepru, i zajmując pozycje obronne zamrażamy konflikt zbrojny, wy w zamian skłonicie Ukraińców do rozmów pokojowych, a w wariancie maksymalnym do przyjęcia naszych warunków- zatrzymania przez Rosję anektowanych terenów i gwarancje nieprzystąpienia Ukrainy do NATO. To oczywiście pułapka zastawiona przez Władimira Putina, ponieważ doskonale zdaje sobie sprawę, że Kijów nie przyjmie rosyjskich propozycji. Przed kilkoma dniami, prezydent Żeleński powtórzył nienegocjowalne dla Kijowa warunki zawarcia pokoju – przywrócenie integralności terytorialnej Ukrainy, poszanowanie przez Rosję zasad ONZ, sfinansowanie przez nią odbudowy zniszczeń wojennych w Ukrainie, osądzenie zbrodniarzy wojennych i gwarancje nieagresji.
Skoro Putin ma świadomość, że pokój na jego warunkach nie jest możliwy, na co liczy? Oczekuje, że państwa Zachodnie wymuszą na Ukraińcach rozmowy pokojowe, a tym samym konflikt zostanie zamrożony na czas zimy, co da Rosjanom czas na odbudowę armii i podjęcie kolejnej ofensywy przeciwko Ukrainie. Bowiem mimo tego, że prezydent Rosji ogłosił zakończenie powszechnej mobilizacji wojskowej oraz deklaratywnie chce rozmów pokojowych, to mobilizacja jest kontynuowana, przy nieustającej militaryzacja państwa.
Mobilizacja trwa
21 września Władimir Putin ogłosił powszechną – a w jego słowniku „częściową”- mobilizację wojskową, która zakończyła się 29 października, po tym jak Siergiej Szojgu zaraportował o skutecznym zrekrutowaniu 300 tysięcy żołnierzy. Jednak już 1 listopada prezydent odmówił wydania dekretu oficjalnie kończącego proces mobilizacji, bo jak stwierdził, sprawa ta wymaga konsultacji z prawnikami. W rzeczywistości brak dekretu umożliwia zatrzymanie na froncie żołnierzy kontraktowych z poboru, którzy wkrótce mieli wrócić do domu. Po drugie, pozwala w majestacie prawa na ciche kontynuowanie przymusowej mobilizacji bez uszczerbku na wizerunku prezydenta i dalszego obniżania nastrojów społecznych, które uległy pogorszeniu po 21 września. W badaniu państwowej Fundacji Opinia Społeczna z 25 września, 69% respondentów odpowiedziało, że czują lęk związany z obecną sytuacją, podczas gdy tydzień wcześniej tylko 35% wskazało ten stan emocjonalny.
Dziennikarskie reportaże, w tym tak znaczących tytułów jak Nowaja Gazieta Europe i Russkaja Slużba BBC, udowodniły, że władze kontynuują mobilizację za pomocą cyfrowej inwigilacji. W Moskwie używają czterech systemów rozpoznawania twarzy, działających w moskiewskim metrze. Ich algorytmy działają bardzo dokładnie, rozpoznając nawet twarze zakryte maseczkami i w kaskach motocyklowych.
Policja wychwytuje poborowych także za pomocą elektronicznych systemów identyfikacji przestępców na drogach oraz Zunifikowanego Centrum Przechowywania Danych, który w niedalekiej przyszłości pozwoli zainstalować w pozostałych regionach Rosji moskiewskie systemy rozpoznawania twarzy, oraz do którego zostaną podłączone wszystkie komisje wojskowe. Organy nadzoru wyłapują poborowych przechwytując dane geolokalizacyjne, dzięki inwigilacji aplikacji do zamawiania transportu i jedzenia. Dodatkowo biuro mera Moskwy posiada prawie 190 różnych systemów informacyjnych, dzięki którym zbiera informacje o mieszkańcach, domach, samochodach, straganach, placach zabaw itd. W budżecie federalnym zaplanowane są już pieniądze na implementacje takich samych systemów w innych regionach.
Dziennikarskie śledztwa informują, że wyłapywani mężczyźni są często bez przeszkolenia wysyłani na front, aby ad hoc wyrównać niedobory kadrowe.
W październiku, w niemal całej Rosji wprowadzono militaryzujące i ułatwiające wojskową mobilizację stany wyjątkowe. Oprócz ogłoszenia stanu wojennego na anektowanych terenach Ukrainy, w rosyjskich okręgach Centralnym i Południowym, wprowadzono reżimy średniego lub wysokiego alarmu. Oba dają gubernatorom prawo do ograniczania wjazdu i wyjazdu z regionu, przymusowego przesiedlenia ludzi z obszarów uznanych za niebezpieczne i wprowadzania środków stanu wojennego, np. konfiskatę pojazdów i mieszkań, zamknięcie granic, zakładanie podsłuchów i przenoszenie prywatnych firm do pracy na potrzeby wojska. W Moskwie dodatkowo testowane są schrony przeciwlotnicze i atomowe, także przy wykorzystaniu obiektów cywilnych, takich jak parkingi podziemne.
Nie można wykluczyć wariantu, w którym Kreml po cichu będzie dążyć do maksymalnej mobilizacji, czyli wcielenia i przeszkolenia 1,2 miliona osób lub, po prostu, wyłapania jak największej liczby mężczyzn w wieku poborowym, by użyć ich w wiosennej ofensywie 2023 roku.
Mobilizacja bez konsekwencji społecznych
Jak powiedział, rosyjski politolog Aleksandr Baunow dla portalu Glawkom, Putin ogłaszając powszechną mobilizację złamał jedną z najważniejszych umów społecznych swojego reżimu. Polegała ona na tym, że Kreml zmonopolizował przestrzeń publiczną i polityczną, ale w zamian nie wchodził w przestrzeń osobistą obywateli Rosji – nawet represjonowane osoby LGBT+ i świadkowie Jehowy dopóki trzymały swoją orientację seksualną i religijną „w domu”, mogły czuć się bezpiecznie. Mobilizacja natomiast oznacza, że państwo „bardzo okrutnie wtargnęło do przestrzeni osobistej”, zabierając z niej członka rodziny i narażając jego życie. Wojna przestała być tylko dla tych, którzy chcą zarobić 300 tysięcy rubli miesięcznie (4780 EUR), a stała się udziałem wszystkich.
Jednak rządzący nie ponieśli konsekwencji złamania jednej z najważniejszych umów społecznych putinizmu. Według Centrum Lewady- niezależnego ośrodka badania opinii publicznej- poparcie dla prezydenta, rządu i działań militarnych w Ukrainie nie ucierpiał w wyniku powszechnej mobilizacji. W marcu atak na Ukrainę popierało 80%, w październiku tylko o 7% mniej. W marcu poparcie dla Władimira Putina wyniosło 83%, w październiku 79%, dla rządu 70% w marcu i 66% w październiku. Są to niewiele znaczące spadki. Oczywiście należy z dużą dozą dystansu podchodzić do badań opinii publicznej w opresyjnym autorytaryzmie, gdzie strategią przetrwania obywatela jest udzielanie odpowiedzi jakiej oczekiwaliby rządzący, po to by uniknąć kolejnej wizyty, tylko tym razem przedstawicieli organów siłowych. Jednak wyniki Lewady pokazują, że putinowski reżim na tyle skutecznie zastraszył Rosjan, by ci nie tylko nie wychodzili na ulicę protestować przeciwko mobilizacji – zagrażającej przecież ich życiu i zdrowiu – ale nie wyrażali nawet deklaratywnego sprzeciwu.
Według obliczeń Meduzy i Mediazony od 21 września do 7 listopada zostały podpalone lub zdemolowane 34 komisje wojskowe i budynki rządowe, ale nie stanowi to tendencji wzrostowej ponieważ do mobilizacji (marzec-wrzesień) zaatakowano dokładnie tyle samo. Według portalu ОВД-NEWS, zbierającego dane na temat protestów i osób represjonowanych w Rosji, po ogłoszeniu mobilizacji protestowało co najwyżej kilka tysięcy osób, z czego zatrzymano i sądzono kilkaset. Nawet w najbardziej zbuntowanym Dagestanie, zatrzymano tylko 200 osób i wszczęto 30 spraw karnych. Zresztą bunt w Dagestanie nie stanowił odruchu obywatelskiego, ale akt desperacji. To właśnie tam, w wyniku działań wojennych najbardziej wzrosła śmiertelność młodych mężczyzn, czyli dwukrotnie. Ponadto Dagestan znalazł się wśród regionów, skąd władze rekrutowały największą liczbę poborowych. Jak podaje portal The Bell, najwięcej zmobilizowanych pochodziło z Krasnojarska (5,5% rezerwy), Buriacji (3,7%), Dagestanu (2,6%) i Kałmucji (2,2%), gdzie dochody ludności plasują znacznie poniżej poziomu krajowego. Według prokremlowskich ekonomistów Maksima Mironowa i Olega Icchokiego władze minimalizują rekrutacje w lepiej prosperujących regionach w obawie przed wiecami, sięgając do najbiedniejszych podmiotów federacji i warstw społecznych.
Według socjologów Rosjanie tak posłusznie przyjęli mobilizację, ponieważ ci, którzy do tej pory angażowali się w protesty opuścili kraj, a ci którzy zostali, dokonali „racjonalnej oceny ryzyka”. Od początku wojny uliczne protesty są nieliczne, a jeśli już do nich dochodzi, służby rozbijają je szybko i brutalnie. Dodatkowo, za udział w manifestach grozi obecnie postępowanie karne, a nie postępowanie administracyjne. Dlatego też, bilansując ryzyko i szanse powodzenia, Rosjanie nie mają poczucia, że ich publiczny protest może w jakikolwiek sposób wpłynąć na decyzje państwa, a ze względu na niewielką liczbę protestujących, czują się w swoim sprzeciwie osamotnieni. Stiepan Gonczarow z Centrum Lewady zwraca też uwagę na zjawisko symbolicznej kompensacji:
Wciąż wysokie rankingi poparcia Putina oraz brak wielotysięcznych manifestacji, utwierdza władze Rosji w przekonaniu, że mogą kontynuować mobilizację wojskową bez większych konsekwencji społecznych.
Na Kremlu bez zmian
Mobilizacja nie przyniosła również żadnych zmian politycznych. Tak zwana partia pokoju, która prawdopodobnie stanowi większość wśród rosyjskich elit, zachowuje milczenie. Jedynie w regionach doszło do kilku incydentów, których jednak nie należy traktować w kategoriach buntu, ale jako wzmacnianie własnej pozycji przez lokalnych liderów. Gubernator Magadanu, Siergiej Nosow zwolnił lokalnego komisarza wojskowego za zbyt dużą liczbę zmobilizowanych rekrutów. Szef Republiki Czeczenii Ramzan Kadyrow odmówił udziału Republiki w mobilizacji, twierdząc że dostarczyła żołnierzy ponad wymaganą normę. Szef Republiki Sacha (Jakucji) Aisen Nikołajew ograniczył mobilizację, oświadczając, że w jego regionie została praktycznie zakończona. Pozostali szefowie regionów poddali się rozkazowi przeprowadzenia mobilizacji. Nawet przywódca najbardziej zbuntowanego Dagestanu, Siergiej Mielikow, powiedział tylko, że komisje wojskowe powinny unikać błędów.
Podczas mobilizacji na czołówki portali i serwisów informacyjnych wybili się: twórca prywatnej armii Wagnera Jewgienij Prigożyn i przywódca Czeczenii Ramzan Kadyrow, czyli wojenne jastrzębie. Obaj głośno krytykowali generałów i ministra Szojgu, wzmacniając swoją pozycję polityczną w systemie. Zwłaszcza Prigożyn, który oficjalnie przyznał się do ingerowania w amerykańskie wybory w 2016 roku i stworzenie grupy Wagnera, a także sfilmował swoje wizyty w łagrach, gdzie rekrutował więźniów na front ukraiński. Najbardziej znaczące jest to, że wszedł w otwarty konflikt z gubernatorem Sankt Petersburga Aleksandrem Bieglowem – człowiekiem Putina- i Siergiejem Szojgu. Oznacza to, że choć Prigożyn i Kadyrow wciąż nie należą do najbliższego otoczenia prezydenta i nie mają do niego dostępu „na życzenie”, to seria tak konfliktogennych działań wskazuje, że Putin na nie pozwolił, co w rosyjskim systemie stanowi najważniejsze źródło awansu. Z drugiej strony, Kadyrow i Prigożyn, tak jak i telewizyjni propagandyści otrzymali przyzwolenie na krytykowanie generałów i Szojgu, po to by zdjąć z Putina odium porażek w Ukrainie.
Mobilizacja pogłębiła proces wasalizacji Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej wobec Kremla. Patriarcha Cyryl nie tylko poparł powszechną mobilizację jako przedłużenie „mobilizacji duchowej” dla zwycięstwa ojczyzny, ale z okazji 70 urodzin Putina nakazał jego liturgiczną gloryfikację we wszystkich cerkwiach na terenie Rosji. Sakralny status Putina nadany mu przez Cyryla zdarzył się w Rosji po raz pierwszy od czasów carskich.
Nawet Stalin, gloryfikowany przez Cerkiew po zwycięstwie w Wojnie Ojczyźnianej, otrzymywał wyłącznie tytuły związane z jego przywództwem politycznym. Liturgiczne upamiętnienie Putina podnosi jego status z prezydenta świeckiego państwa do przywódcy-pomazańca bożego. Coraz częstsze odwoływanie się Cerkwi do wojennej, imperialno-totalitarnej symboliki religijnej w służbie władzy świeckiej, włączają Patriarchat w państwowy strumień ideologicznej militaryzacji.
Lekcja z początków wojny
Wycofanie rosyjskich wojsk z Chersonia i gotowość Putina do negocjacji z „ukraińskimi partnerami” wynikają z jego narastającej desperacji. Ukraina i Zachód nie przestraszyli się ani częściowej mobilizacji ani gróźb nuklearnych. Nieskuteczne okazały się też systematyczne ataki Rosji na ukraińską infrastrukturę cywilną oraz odcięcie przez nią dostaw gazu dla państw Unii Europejskiej. Tym bardziej ekspresowe tempo ukraińskiej ofensywy, nieskuteczność rosyjskiej armii i dyplomacji oraz ezopowe przyznanie się Putina do porażki, budzi nadzieję na szybką przegraną Rosji i zakończenie wojny.
Jednak wewnętrzne działania rosyjskich władz wskazują, że budują coraz bardziej zmilitaryzowane państwo i przygotowują je do długotrwałej wojny. Mimo zbliżającego się kryzysu gospodarczego, zaplanowane wydatki MSW, Gwardii Narodowej, organów bezpieczeństwa, Komitetu Śledczego i organów systemu penitencjarnego wzrosną półtorakrotnie. Wydatki wojskowe wzrosną o ponad 17%. W ciągu najbliższych 3 lat 5,8 md EUR trafi na odbudowę anektowanych terytoriów ukraińskich. Każdy zrekrutowany żołnierz ma otrzymać 4780 EUR miesięcznie, czyli sześć razy więcej niż mediana płac w Rosji. Wydatki na wojsko i struktury siłowe oraz pozyskanie 300 tys. nowych żołnierzy- nie mówiąc już o potencjalnym milionie- wymaga radykalnych przesunięć budżetowych, które mogą zaburzyć dotychczasową socjalną politykę putinizmu, która także stanowi jeden z jego filarów.
Dlatego decyzję Szojgu o wycofaniu rosyjskich wojsk obwodu chersońskiego i „gotowość” Rosji do negocjacji pokojowych należy traktować jako kolejną porcję kłamstw i taktykę byłego kagiebisty, która ma na celu zmylenie przeciwnika, by w dogodnym momencie kontynuować agresję wobec Ukrainy. Kiedy 21 lutego, prezydent Rosji „jedynie” uznał niepodległość separatystycznych republik Łuhańskiej i Donieckiej, Zachód określił jego decyzję jako wynik nieskutecznych gróźb i gest pozwalający mu wyjść z twarzą z zastawionej przez siebie pułapki. Uznanie republik okazało się jednak zasłoną dymną dla dokonania pełnoskalowej inwazji na Ukrainę 3 dni później. To lekcja, którą państwa Zachodnie powinny wyciągnąć z tamtych wydarzeń. Militarna porażka i pogarszający się stan rosyjskiej gospodarki, spowoduje coraz częstsze oferty ze strony Putina. Posłużą one jednak wyłącznie złapaniu militarnego oddechu, po to by kontynuować wojnę rozpoczętą 24 lutego.
Foto: PAP/Abaca
DOŁĄCZ DO GRONA NASZYCH DARCZYŃCÓW!
Z otrzymanych funduszy sfinansujemy powstanie kolejnych publikacji.
Możliwość wsparcia to bezpośrednia wpłata na konto Instytutu Nowej Europy:
95 2530 0008 2090 1053 7214 0001 tytułem: „darowizna na cele statutowe”.
Comments are closed.