Bierność sprawia, że tracimy kontrolę nad otoczeniem Europy. Z czasem będzie coraz trudniej ją odzyskać ze względu na efekt atrofii – nieużywane mięśnie zanikają. W ostatnich dekadach nie było zbyt wielu okazji do używania siły, bo robili to za Europę różni dyktatorzy, którzy rządzili krajami zaprojektowanymi po I Wojnie Światowej zgodnie z ówczesną percepcją kolonialnych interesów starej Europy. Państwowość na Bliskim Wschodzie i w Północnej Afryce została skonstruowana na wzór modernistycznych, scentralizowanych europejskich rządów. Jednak do dziś w debacie brakuje odniesienia do faktu, że na tych obszarach praktyką tysięcy lat utrwalone zostały zupełnie inne formy i praktyki sprawowania władzy. Aleppo, Damaszek, Mosul i Basra przez tysiące lat były nieprzerwanie bogatymi, względnie autonomicznymi centrami handlu.
Dziś ta narzucona forma pęka w szwach, a zmęczone tyranią społeczności chcą odzyskać możliwość decydowania o sobie. Ten proces można powstrzymywać dokarmianiem dyktatorów, pomocą humanitarną i przymykaniem oczu na ciągły etnocyd. Jednak doświadczenia arabskiej wiosny pokazują, że na dłuższą metę jest to nieskuteczna strategia, bo wzmacnia wewnętrzne napięcie w tych krajach, a ewentualne pęknięcie formy staje się tak gwałtownie, że mamy do czynienia z niekontrolowaną eksplozją, po której zostają tylko zgliszcza. Od 2015 roku obserwujemy jak Syria płonie, a Iran, Turcja i Rosja gaszą ją przy użyciu benzyny.
Co można zrobić? Najgorszym wyborem jest czekać bezczynnie aż inne państwa spoza Europy uporządkują jej otoczenie wedle własnych interesów. Naiwnością jest przekonanie, że porządek ustanowiony przez innych może być dla Europy bardziej korzystny niż obecnie. Obecna sytuacja jednak, to nic innego jak miecz Damoklesa – napływ uchodźców i nielegalnej migracji ekonomicznej będzie tylko wzrastał; kruche państwa w otoczeniu Europy będą coraz słabsze, a Rosja i Turcja nadal będą naruszać ich integralność terytorialną oraz razem z innymi aktorami siłowo ustanawiać nowe, kruche dyktatury. Będzie tylko gorzej.
Faktem jest, że państwa Unii Europejskiej mają wspólne interesy w kwestii bezpieczeństwa, ale panuje opinia, że nie mają wspólnych instrumentów, które mogłyby zabezpieczyć ich realizację – to mit. Jedyne czego brakuje, to woli kolektywnego działania. Biorąc pod uwagę fakt, że większość państw Europy jest jednocześnie członkami NATO oraz rosnącą współpracę w kwestii bezpieczeństwa w ramach UE, to trudno znaleźć usprawiedliwienie dla bierności.
W październiku 2019 Trump ogłosił, że natychmiast wycofuje amerykańskie wojska z Syrii. Nie uzgodnił tego z europejskimi sojusznikami. Wojska brytyjskie i francuskie, które również operowały w Syrii niemal natychmiast się wycofały, gdyż były uzależnione od amerykańskiej logistyki. Suma summarum Amerykanie nie wycofali się, a nawet zwiększyli kontyngent, ale partnerzy z Europy nie mogli sobie pozwolić na niepewność i stracili narzędzie gwarantujące zachowanie jakiegokolwiek wpływu na sytuację w Syrii.
Błędem nie było wycofanie sił europejskich, a uzależnienie powodzenia misji od sojusznika, którego bezpieczeństwo nie jest bezpośrednio związane z rezultatem misji. Amerykańska obecność w Syrii nie jest związana z bezpieczeństwem Europy, a raczej z zamiarem posiadania jakiegokolwiek wpływu na dalszy los Syrii i niedopuszczenie Iranu, który chętnie zapełniłby próżnię po amerykańskich wojskach, bo lokalna ludność poprze każdego, kto może jej pomóc w walce z tzw. Państwem Islamskim i uchronić przez turecką „operacją pokojową”. Nie mają wyboru, bo Turcja otwarcie deklaruje, że zamierza lokalną ludność zastąpić uchodźcami z innych obszarów Syrii, którzy obecnie przebywają w Turcji.
Do analogicznej sytuacji omal nie doszło w styczniu bieżącego roku, gdzie w konsekwencji kontrowersyjnej likwidacji dwóch generałów – irańskiego i de iure irackiego, który był de facto dowódcą milicji odpowiedzialnej za ataki na amerykański kontyngent – parlament iracki głosował nad wyrzuceniem wszystkich obcych wojsk z Iraku. Również w tym przypadku siły europejskie są zależne od amerykańskiej infrastruktury i logistyki. Jeśli sytuacja finansowa Iraku się ustabilizuje lub gdy nadejdzie odpowiedni moment, Iran będzie w stanie wpłynąć na iracki rząd by tej zdelegalizował obecność zachodnich wojsk na swoim terytorium. Iran panuje nad sytuacją w Iraku bo doskonale rozumie jak funkcjonują i jak chciałyby funkcjonować społeczności zamieszkujące Irak.
Do istotnych interesów Europy należy monitorowanie i ustabilizowanie sytuacji w całej północnej Syrii. W przeciwieństwie do dotychczasowych wojen zachodu w Iraku i Afganistanie można tu łatwiej określić warunki zwycięstwa oraz cel obecności. Co więcej Zachód ma na miejscu partnera zdolnego do utrzymania kontroli nad obszarem, mającego legitymacje lokalnej ludności oraz kierującego się podobnymi wartościami. Niestety faktyczna administracja Południowo-Wschodniej Syrii jest obiektem sekurytyzacji tureckiego rządu podżeganego przez wiodących prorosyjskich populistów (np. Doğu Perinçeka, dawnego komunistę, obecnie lidera nacjonalistycznej partii Vatan). Trudno nie zauważyć, że efektem działań Rosji i Turcji w Syrii jest przekonanie europejskich decydentów o niemożności interwencji bez ryzyka pogłębienia kryzysu w NATO i wywołania głębokich napięć między UE a Turcją. To nieporozumienie zbudowano na licznych i emocjonalnych protestach tureckich przywódców i dyplomatów. Niestety spotykają się one z przychylnością europejskich biurokratów i polityków, którzy unikają trudnych decyzji i preferują krótkotrwały komfort niż wymagającą czasu i wysiłku pracę nad konstruktywnymi i trwałymi rozwiązaniami.
Są dwa główne powody, dla których Europa powinna rozważyć swoją obecność na północy Syrii.
Po pierwsze pozwoli Europie wziąć udział w negocjacjach dotyczących przyszłości tego kraju. Jeśli powojenna Syria nadal będzie postkolonialnym, silnie scentralizowanym autorytaryzmem, to nie tylko oznacza, że ofiara ludności lokalnej poszła na marne. Przede wszystkim kolejna wojna domowa będzie tylko kwestią czasu, a jej skutki ponownie zagrożą bezpieczeństwu Europy.
Po drugie Syria może pełnić rolę alternatywnego szlaku tranzytowego dla węglowodorów z Iraku i pomóc w dywersyfikacji źródeł energii dla Europy. Warunek jest jeden – w Syrii musi panować pokój. Nie może on być jednak kruchy, więc należy usunąć przyczyny wybuchu wojny. Nie ma wątpliwości, że dotyczą one przede wszystkim braku legitymizacji władzy oraz słabości reżimu, który nie tylko nie potrafił zapobiec, ale również nie zareagował w żaden sposób na odcięcie przez Turcję wody na Eufracie w 2010 roku. Masowa migracja wewnętrzna spowodowana brakiem wody była jedną z głównych przyczyn wybuchu wojny domowej.
Powojenna Syria nie może dbać jedynie o interes grupy rządzącej, ale powinna posiadać szeroką legitymizacje społeczną. Federalizacja wydaje się być jedynym rokującym rozwiązaniem, ale jednocześnie nie wolno dopuścić do sytuacji jaka miała miejsce w Iraku (np. rządy Nuriego al.-Malikiego), czyli faktycznego blokowania procesu federalizacji przez dominującą grupę etnoreligijną. Doprowadziła ona gwałtownego nasilenia napięć pomiędzy sunnitami i szyitami oraz pośrednio przekształcenia działającej skrycie irackiej Al-Kaidy w tzw. Państwo Islamskie.
Syria nie sąsiaduje z Iranem tylko pozornie. Iran nieformalnie kontroluje i ma wpływ na siły polityczne (często uzbrojone) na obszarze Iraku, więc pokój w Syrii będzie zależał również od sytuacji w Iraku – i odwrotnie. Stabilność tych dwóch krajów jest od siebie wzajemnie zależna, gdyż granica je dzieląca nie posiada żadnego fundamentu, czy to społecznego czy geograficznego.
To czy Syria nadal będzie jedynie źródłem wyzwań i zagrożeń dla Europy, czy też stanie się jej partnerem i pomoże stabilizować jej otoczenie zależy od tego czy Europa zechce aktywnie kształtować swoje środowisko bezpieczeństwa i bezpośrednio wpływać na bieg wydarzeń przy pomocy instrumentów adekwatnych do sytuacji – czy zda się na łaskę państw, które nie mają oporów by robić to za nią.

Comments are closed.