Pozostająca nadal trzecią (czwartą licząc UE jako całość) gospodarką świata, Japonia posiada też jedne z najbardziej zaawansowanych technicznie sił zbrojnych na całym globie. Z tego powodu państwo to odgrywa kluczową rolę w strategii dwóch rywalizujących mocarstw: Chin i Stanów Zjednoczonych.
Regionalna architektura bezpieczeństwa w Azji Wschodniej ciągle naznaczona jest dziedzictwem zimnej wojny. Największymi wyzwaniami są konflikty odziedziczone po tamtym okresie, przede wszystkim podział Półwyspu Koreańskiego i kwestia Tajwanu, ale także przynależność archipelagów na Morzu Południowochińskim. Stąd też, aby zrozumieć rolę Japonii w polityce Chin i USA, trzeba cofnąć się do końca lat 40.
Tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej wydawało się, że w Azji Wschodniej wszystkie karty są w rękach Amerykanów. Głównym sojusznikiem w regionie miały być Chiny pod rządami Czang Kaj-szeka. Dla Japonii był przewidziany los zdemilitaryzowanego kraju i bazy tyłowej. Wyjątkiem była pozostająca pod amerykańską administracją wojskową Okinawa. Pentagon widział w niej strategiczny punkt umożliwiający projekcję siły w regionie.
Zwycięstwo komunistów w chińskiej wojnie domowej zburzyło kalkulacje Waszyngtonu. Klęska Kuomintangu uczyniła z Japonii głównego partnera USA w regionie. Jeszcze bardziej wzrosło znaczenie Okinawy, gdyż w zasięgu stacjonujących tam bombowców strategicznych leżały wszystkie chińskie zagłębia przemysłowe. Japonia stała się miejscem, gdzie zbiegają się, lub rozpoczynają, pierwszy i drugi łańcuch wysp, które miały blokować komunistycznym Chinom i Związkowi Radzieckiemu wyjście na Pacyfik. Kolejnym kamieniem milowym była wojna koreańska, która uczyniła z Japonii bezpośrednie zaplecze frontu w przypadku każdego większego konfliktu na kontynencie. Natomiast w przypadku wojny z ZSRR archipelag stawał na pierwszej linii.
Przy takich założeniach strategicznych remilitaryzacja i utrzymanie kontroli nad krajem stawało się fundamentem amerykańskiej polityki w Azji Wschodniej. W rezultacie w latach 50. Japonia wyszła spod okupacji, ale pozostała de facto protektoratem USA. W Pekinie i Moskwie postrzegano sytuację podobnie, co powodowało próby wyrwania Tokio z orbity Waszyngtonu, lub przynajmniej wycofania amerykańskich wojsk. Komunistyczne mocarstwa próbowały osiągnąć to z jednej strony pojednawczą polityką, z drugiej zaś wspierając skrajnie lewicowe ugrupowania cieszące się dużą popularnością w zniszczonej wojną Japonii. Jednocześnie radziecko-chiński układ o przyjaźni z roku 1950 wskazywał Japonię jako potencjalnego przeciwnika.
Mao Zedong i Zhou Enlai starali się też skusić Tokio perspektywą obustronnie korzystnego handlu. Obie gospodarki były wówczas komplementarne. Chiny były źródłem tanich surowców potrzebnych gwałtownie rozwijającej się japońskiej gospodarce. Z kolei Japonia eksportowała produkty przemysłowe, ale przede wszystkim była dla Pekinu źródłem tak potrzebnych dewiz i dawała możliwość obejścia amerykańskich sankcji. Od początku Mao i Zhou zakładali, że handel będzie można z czasem wykorzystać jako narzędzie nacisku, by w ten sposób wpływać na Japończyków.
Chińskie awanse trafiły w Japonii na podatny grunt. Premier Shigeru Yoshida już w roku 1951 na łamach Foreign Affairs tłumaczył, że Japonia i Chiny są bliskimi sąsiadami, przez co znalezienie modus vivendi jest konieczne. W roku 1954 japoński rząd zaakceptował sprzedaż do Chin części towarów objętych embargiem i rozważał uznanie ChRL. Reakcja Waszyngtonu była szybka, amerykański sekretarz stanu Dulles ostrzegł Yoshidę, że jeżeli Tokio nie uzna rządu Czang Kaj-szeka za jedynego reprezentanta Chin, Kongres może zablokować zwrócenie Japonii suwerenności.
Yoshida ustąpił, ale jego następca, Ichirō Hatoyama, dążył do większej niezależności. Nowy premier chciał nawiązać dobre stosunki nie tylko z ChRL i ZSRR, ale z całym blokiem wschodnim. Wydawało się, że plany Mao i Zhou są bliskie realizacji. Na przeszkodzie stanęła jednak znowu zdecydowana reakcja USA. Tym razem udzielono szerokiego, w znacznej części nieoficjalnego, wsparcia przeciwnikowi Hatoyamy, zatwardziałemu antykomuniście Nobusuke Kishiemu. Przejął on władzę w lutym 1957 i obrał zdecydowanie proamerykański kurs. Relacje chińsko-japońskie weszły w pierwszą „epokę lodowcową”. Jednak Kishi, który dla chińskiej propagandy stał się odpowiednikiem Adenauera w krzyżackim płaszczu, rozmawiał również twardo z Amerykanami. Wynegocjowany przez niego układ o wzajemnej współpracy zawarty w 1960 wprowadzał bardziej partnerskie relacje w sojuszu.
Przez kolejną dekadę utrzymywał się status quo. Japonia umacniała swoją pozycję kluczowego alianta USA w regionie, zaś jej relacje z Chinami pozostawały nieoficjalne, chociaż obie strony szukały zbliżenia. Sytuacja uległa zmianie wraz z „chińskim momentem” Nixona w 1971. O ile w kalkulacjach Waszyngtonu względem Tokio niewiele się zmieniło, to amerykańsko-chińskie zbliżenie było dla Japończyków szokiem. Bardzo silne stały się obawy, że USA porzucą Japonię na rzecz Chin.
Jednocześnie w relacjach japońsko-chińskich otworzyły się nowe możliwości. Premier Kakuei Tanaka już w roku 1972 udał się do Pekinu, spotkał z Mao i nawiązał oficjalne stosunki dyplomatyczne. O ile względem gospodarki i dwustronnych relacji niewiele się zmieniło, to chińskie kalkulacje strategiczne uległy daleko idącym przeobrażeniom. Sojusz amerykańsko-japoński nie był już zagrożeniem, nie trzeba już było wyciągać okio z orbity wpływów USA, które stało się potencjalnym partnerem przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Do tego konflikt radziecko-chiński znacznie osłabił możliwość oddziaływania na sytuację wewnętrzną Japonii. Rozwój gospodarczy i rosnący dobrobyt skutecznie uspokoiły nastroje społeczne, japońska lewica podzieliła się na zaciekle zwalczające się frakcje prochińską i proradziecką, natomiast Japońska Partia Komunistyczna wybrała własną drogę, uniezależniając się tak od Moskwy, jak i Pekinu.
Aspekt gospodarczy zyskał na znaczeniu w kolejnych latach. Dla Chin pod rządami Deng Xiaopinga Japonia stała się kluczowym partnerem w modernizacji kraju. Powojenny rozwój Japonii stał się wzorem do naśladowania, ona sama zaś źródłem technologii, wiedzy z zakresu zarządzania i wreszcie pomocy rozwojowej. Lata 80. to złoty okres w relacjach japońsko-chińskich. Natomiast w stosunkach Tokio z Waszyngtonem doszło do wojny handlowej.
Osiągnięcie przez Japonię statusu drugiej gospodarki świata, które tak bardzo zaimponowało Chińczykom, w Stanach Zjednoczonych wywołało odwrotne reakcje. W amerykańskich mediach wybuchła histeria, dziennikarze i kongresmeni straszyli wizją Japonii detronizującej USA jako supermocarstwo, w modę weszło „Japan bashing”. Doszło do sytuacji, w której cele strategiczne obu sojuszników pozostały niezmienne, za to interesy gospodarcze stały się przeciwstawne.
Porozumienia w nowojorskim hotelu Plaza w 1985 i w Luwrze w Paryżu w 1987 uspokoiły sytuację, jednak w ich efekcie japońska gospodarka wpadła w następnej dekadzie w stagnację. Spory gospodarcze pozostały mimo wszystko stałym elementem japońsko-amerykańskich rozmów do dzisiaj. Była to bardzo cenna lekcja dla Chin. Jednocześnie Waszyngton wykorzystał wojnę handlową do wywierania nacisków na Tokio w sprawach obronności. USA chciały większego zaangażowania Japonii w regionalną architekturę bezpieczeństwa. Chodziło o podjęcie przez Japonię bardziej aktywnej polityki, zbliżonej do tej prowadzonej przez np. Wielką Brytanię, a także przystąpienie do programu obrony przeciwrakietowej, realizowanego wówczas pod szyldem gwiezdnych wojen.
O ile w obronę przeciwrakietową Japonia zaangażowała się z entuzjazmem i w pełnym zakresie, to bardziej aktywna polityka militarna napotkała liczne trudności. Na przeszkodzie stały nie tylko pacyfistyczne konstytucja i nastawienie społeczeństwa, ale także seria słabych rządów. Doprowadziło to w 1993 do pierwszej od pół wieku wyborczej klęski Partii Liberalno-Demokratycznej (LDP), która by zachować władzę musiała wejść w koalicję z Partią Socjalistyczną (SPJ). Wprawdzie w poprzednich latach japońskie elity wypracowały konsensus, że sojusz z USA jest kamieniem węgielnym polityki bezpieczeństwa, jednak bardzo wielu polityków tak na lewicy, jak i na prawicy dążyło do zmian i nawiązania równiejszych stosunków. Dużą popularnością cieszyła się koncepcja zbliżenia z Chinami oraz innymi państwami Azji.
Tym razem Waszyngton nie musiał robić nic, by Tokio wróciło do szeregu. Chiny były skoncentrowane na sprawach wewnętrznych i same walnie przyczyniły się do osłabienia entuzjazmu Japończyków. Chińskie próby jądrowe, trzeci kryzys tajwański w latach 1995-96, pokazały, że Państwo Środka może być dla Japonii nie tylko atrakcyjnym partnerem gospodarczym, ale także zagrożeniem. Na to wszystko nałożyły się północnokoreańskie programy atomowy i rakietowy. W rezultacie tych wydarzeń i słabości koalicyjnych rządów LDP zwyciężyła w wyborach 1996 i wróciła na kurs pełnej współpracy z Amerykanami. Polityka Korei Północnej jedynie zwiększyła znaczenie Japonii w strategii USA. Kraj zaczął odgrywać kluczową rolę jako pierwsza linia tarczy antyrakietowej.
Trzeci kryzys tajwański był również ważną cezurą dla ChRL. Dla chińskich decydentów, zwłaszcza wojskowych, stało się jasne, że głównym potencjalnym przeciwnikiem są Stany Zjednoczone. Od chwili zwycięstwa w wojnie domowej komuniści uważali zajęcie Tajwanu za niezbędny krok na drodze do odbudowy dawnej potęgi Chin. Wydarzenia lat 1995-96 jasno pokazały, że warunkiem sine qua non „zjednoczenia” jest wypchnięcie USA z Azji Wschodniej. W dziedzinie stricte wojskowej objawiło się to budową zdolności antydostępowych (A2/AD), w polityce zaś dążeniem do podkopania amerykańskich sojuszy w regionie.
Tym samym rola Japonii w chińskich kalkulacjach strategicznych ponownie wzrosła. Wszelkie zamiary zbliżenia z Tokio, nie mówiąc już o wyrwaniu go z orbity Waszyngtonu, spalały jednak na panewce za sprawą chińskich uwarunkowań wewnętrznych. Wydarzenia roku 1989 i masakra na placu Tiananmen podkopały legitymizację KPCh. Aby ją odzyskać, partia postawiła na nacjonalizm, w którym Japończycy są głównym wrogiem. Wszelkie próby nawiązania bliższych stosunków z Japonią powodowały więc coraz trudniejszy do kontrolowania gniew społeczeństwa i rozłamy w samej partii. Sytuację dodatkowo komplikowało antyjapońskie nastawienie Jiang Zemina. Sami Japończycy również nie ułatwiali sprawy, zwłaszcza premier Junichirō Koizumi, który składał regularne wizyty w świątyni Yasukuni. Ten tokijski chram upamiętnia wszystkich poległych za cesarza, w tym również zbrodniarzy wojennych.
Polityka historyczna stała się osią relacji japońsko-chińskich. Jednak jej najbardziej katastrofalnym skutkiem stało się w obu państwach odebranie kontroli nad dwustronnymi relacjami doświadczonym dyplomatom i przejęcie jej przez polityków, zbyt często ulegających naciskom grup interesów, „jastrzębi” i ulicy. Pewna poprawa nastąpiła po roku 2002, gdy władzę objął Hu Jintao. Cel wypchnięcia USA z Azji Wschodniej pozostał niezmienny, natomiast nowa ekipa przyjęła bardziej dyplomatyczną, koncyliacyjną postawę i kładła nacisk na sprawy gospodarcze.
Chińskie ambicje osłabienia sojuszu amerykańsko-japońskiego wydawały się bliskie urzeczywistnienia w 2009. Do władzy w Japonii doszła wówczas Partia Demokratyczna (DPJ), a premierem został Yukio Hatoyama, wnuk Ichirō Hatoyamy. Nowy szef rządu również chciał większej niezależności od USA i zbliżenia z Chinami. Deklaracje polityków DPJ wywołały nerwową reakcję Waszyngtonu, była ona jednak przesadzona. Hatoyama nie myślał o zerwaniu relacji z USA, okazał się natomiast słabym przywódcą bezskutecznie usiłującym pogodzić różne frakcje we własnej partii. DPJ była wówczas konglomeratem ugrupowań praktycznie z całego spektrum politycznego, które łączyła niechęć do LDP. Zwolennicy zerwania z Amerykanami i zbliżenia z Chińczykami byli głośni, ale wprowadzali więcej zamętu niż podejmowali realnych działań.
Na postrzeganie sprawy w Waszyngtonie duży wpływ mieli też japońscy biurokraci. Hatoyama groził naruszeniem istniejącego od dekad status quo w administracji, wielu urzędników nie wahało się więc w rozmowach z Amerykanami wyolbrzymiać działań premiera, czy wręcz go oczerniać. Rząd Hatoyamy upadł w czerwcu 2010 po zaledwie dziewięciu miesiącach urzędowania. Jego następca, również z ramienia DPJ, Naoto Kan powrócił do bardziej wyważonej, proamerykańskiej polityki.
Zastanawiająca jest bierność Chin wobec prób zbliżenia czynionych przez Hatoyamę. Po prawdzie Pekin był sceptyczny i nie do końca traktował japońskiego premiera poważnie. Były jednak także głębsze powody takiej postawy. Chiny, w przeciwieństwie do Japonii, wyszły obronną ręką z globalnego kryzysu finansowego zapoczątkowanego w 2008 roku. Wywołało to tryumfalistyczne nastroje w chińskim kierownictwie oraz rosnące przeświadczenie o wyższości własnych rozwiązań. Japonia przestałą być wzorem modernizacji. Do tego w latach 2008-2010 Chiny przegoniły Japonię pod względem wydatków na obronę i zastąpiły ją na pozycji drugiej gospodarki świata. Spowodowało to przekonanie, że Tokio przestaje się liczyć w regionie, a jedynym partnerem i jednocześnie przeciwnikiem godnym ChRL są Stany Zjednoczone.
Jak zawsze takie kalkulacje okazały się przedwczesne. Administracja Obamy zainicjowała politykę pivotu, która wprawdzie nie przyniosła oszałamiających rezultatów, ale pod zmienionym szyldem i przy użyciu bardziej agresywnych metod była kontynuowana przez administrację Trumpa. ChRL stała się głównym przeciwnikiem USA, a Japonia bardziej niż kiedykolwiek najważniejszym amerykańskim sojusznikiem w regionie.
W strategii Stanów Zjednoczonych musiały jednak zajść poważne zmiany. Rozwój chińskich zdolności antydostępowych i północnokoreańskich pocisków balistycznych sprawił, że Wyspy Japońskie przestały być bezpiecznym zapleczem, a właściwie znalazły się na pierwszej linii frontu. Miało to też poważny wpływ na Japonię, która zmieniając swoją doktrynę obroną i nadal traktując sojusz z Waszyngtonem jako podstawę własnego bezpieczeństwa, zaczęła jeszcze usilniej dążyć do uniknięcia uwikłania w konflikt kinetyczny.
Te przetasowania nie pozostały bez wpływu na politykę Pekinu. Tokio zaczęto znowu brać na poważnie i dążyć do zminimalizowania szans na jego udział w ewentualnej konfrontacji z USA. Wprawdzie chińscy wojskowi nadal składają buńczuczne deklaracje o własnej przewadze nad Japończykami, jednak z dala od krajowych mediów przyznają, że włączenie się do walki Japońskich Sił Samoobrony oznaczałoby dla nich poważne problemy, a na morzu katastrofę. Pokrywa się to z amerykańskimi i japońskimi analizami.
Tym samym rozpoczął się dziwaczny kontredans w trójkącie Pekin-Tokio-Waszyngton. Główną przyczyną nieporozumień staje się odmienne podejście do polityki i budowania strategii. Amerykanie nadal orientują się tradycyjnie na konkretne państwa. Natomiast Chińczycy i Japończycy koncentrują się na zagadnieniach. Stąd też strategiczna rywalizacja między Chinami i Japonią zaostrza się, natomiast współpraca gospodarcza to inna sprawa. Z jednej strony Tokio nie przystąpiło do Nowego Jedwabnego Szlaku, w kwietniu 2019 zakończyło pomoc rozwojową dla Chin, a od wiosny 2020 prowadzi politykę uniezależniania strategicznych gałęzi gospodarki od chińskich dostawców. Jednak z drugiej strony od samego początku widziało Chiny w TPP i ostatnio przystąpiło do forowanego przez Pekin Wszechstronnego Regionalnego Porozumienia Ekonomicznego (RCEP).
Jak widać z powyższego, pobieżnego zestawienia, rola Japonii w strategiach USA i Chin, chociaż ewoluuje, to w swoim sednie pozostaje niezmienna – amerykański niezatapialny lotniskowiec, który trzeba utrzymać przy sobie, albo którego znaczenie trzeba zminimalizować. Na to wszystko nakładają się jeszcze ambicje Tokio, często równie problematyczne dla Waszyngtonu, jak i Pekinu.
Nic nie wskazuje, by w najbliższych latach układ ten miał ulec zmianie. Japońska gospodarka jest zbyt duża, by dać się zdominować Chinom. Pod uwagę trzeba też brać czynniki historyczne i kulturowe. Japonia nie była częścią chińskiego systemu trybutarnego i nie uznawała pretensji Chin do hegemonii w Azji Wschodniej. Tworzy to dobrą podstawę dla sojuszu z USA.

JEŻELI DOCENIASZ NASZĄ PRACĘ, DOŁĄCZ DO GRONA NASZYCH DARCZYŃCÓW!
Z otrzymanych funduszy sfinansujemy powstanie kolejnych publikacji.
Możliwość wsparcia to bezpośrednia wpłata na konto Instytutu Nowej Europy:
95 2530 0008 2090 1053 7214 0001 tytułem: „darowizna na cele statutowe”.
Comments are closed.