Poniższy wywiad jest fragmentem publikacji Instytutu Nowej Europy – Rok obaw i nadziei. Co czeka Europę w 2023? [Raport]
Planowana na trzy dni „specjalna operacja wojskowa” Moskwy przerodziła się w pełnoskalową wojnę. Militarną z Ukrainą, a gospodarczą również z Zachodem, zjednoczonym wobec rosyjskiej agresji. Wojna obnażyła problemy Rosji i zahamowała jej imperialne plany. Ale czy wieszczony od miesięcy koniec rosyjskiej potęgi rzeczywiście jest nieunikniony? Opowiada o tym dr hab. Agnieszka Legucka.
Michał Banasiak: Był taki rosyjski pięściarz, mistrz świata w boksie wagi ciężkiej, Nikołaj Wałujew. Potężny facet: 216 cm wzrostu, prawie 150 kg wagi. Nie szło go przewrócić. W 50 zawodowych walkach ani razu nie leżał na deskach. Dwa razy przegrał, ale przez decyzje sędziów i to niejednogłośne. I tak sobie myślę, że dzisiejsza Rosja jest trochę jak ten Wałujew. Rękoma Ukraińców uderzamy w jej armię, zadajemy jej ciosy gospodarcze, izolujemy ją – np. w sporcie. A ona cały czas stoi i może się wydawać nie do pokonania.
Dr hab. Agnieszka Legucka: Nie wiem, czy my chcemy dziś Rosję pokonać. Nie walczy przecież z całym światem.
Ale ta walczącą część to przeciwnik i tak jest więcej niż solidny. I – trzymając się porównania – minęło już kilka rund.
Rosja jest najbardziej sankcjonowanym państwem świata. Nałożono na nią więcej sankcji niż na Iran czy Koreę Północną. Ale jakoś sobie radzi, bo od lat funkcjonuje w warunkach gospodarki wolnorynkowej pod specjalnym nadzorem. A może precyzyjniej: gospodarki państwowego kapitalizmu. Dzięki temu jest elastyczna i lepiej znosi wszystkie blokady. Do tego przygotowywała się na inwazję i kalkulowała zachodnie obostrzenia. Rosyjscy ekonomiści okazali się lepiej przygotowani do wojny niż tamtejsza armia. Rosja zgromadziła sporo środków w Funduszu Dobrobytu Narodowego (nawet pomimo tego, że jego połowa została zamrożona) i teraz żywi się tymi zapasami. Plus ma już pewne rozeznanie w poruszaniu się w realiach sankcyjnych, bo część z nich działa już od 2014 roku. Mieli więc czas dostosować się do kryzysowych warunków.
Rosyjscy ekonomiści okazali się lepiej
przygotowani do wojny niż tamtejsza armia.
Rosja zgromadziła sporo środków w Funduszu Dobrobytu Narodowego (nawet pomimo tego, że jego połowa została zamrożona) i teraz żywi się tymi zapasami.
Tym razem sankcje miały być wyniszczające. Nazywaliśmy je „atomowymi”.
Unia wprowadziła wiele sankcji, ale przecież nie od razu. Wchodziły pakietami, bo i my musieliśmy się do nowej rzeczywistości przygotować. A ten czas Rosjanie potrafili wykorzystywać. Wywoływali przecież niepokoje i kryzysy energetyczne, podbijali ceny ropy. I na tej ropie zarabiali, w ciągu chociażby ostatniego roku, więcej niż wcześniej. Żeby zapełnić magazyny gazu w UE, trzeba było kupować więcej surowca, więc do Rosji znów płynęły pieniądze.
Związki wielu państw Unii z Rosją były głębokie i ważne dla ich gospodarek, więc sankcje okazały się mieczem obosiecznym. Ale jednak ten kordon obostrzeń wydaje się coraz ciaśniejszy.
I przez to ta rosyjska koniunktura się kończy. Mniej więcej od lata 2022 roku Rosja zaczyna tracić pieniądze i wpędzać się w deficyt. Na razie sytuacja makroekonomiczna jest dobra. Ale jest też ukryte bezrobocie, co może wpływać na nastroje społeczne. Dbają też o kontrolę ucieczki kapitału za granicę i odcinają się od wpływów USA i UE przez nietrzymanie rezerw w dolarach i euro. Rok 2023 będzie dla tego boksera bardzo trudną rundą.
Embargo na ropę może być nokautujące?
34 proc. federalnego budżetu opiera się na sprzedaży ropy i gazu. Do tego dochodzą wpływy z sektorów powiązanych: transport, logistyka, spory wycinek IT. Od lat mówiło się, że trzeba większej dywersyfikacji, ale na mówieniu się kończyło. Teraz dochodzą sankcje na ropę i na produkty ropopochodne. Teoretycznie to powinno być bardzo wstrząsające, ale trudno przewidzieć, jakie będzie przełożenie na rzeczywistość. Unijne embargo czy limit cenowy Rosjanie będą chcieli wyrównać sprzedażą do Turcji, Chin czy Indii. Zresztą już upychają tam swoją ropę. Oczywiście te państwa korzystają z trudnego położenia Rosji i kupują taniej, więc pełnego wyrównania nie będzie. Rosja prawdopodobnie będzie musiała zmniejszyć produkcję swojego surowca, a więc będzie zarabiała mniej. Natomiast nawet niektórym europejskim państwom te sankcje się nie podobają, bo mają monopol na transport rosyjskich surowców. Do tego dochodzi biznes ubezpieczeniowy. Sami Rosji ułatwiamy obronę.
Frankenstein po Związku Radzieckim cały czas się odradza, powstaje i straszy Zachód. Sam Putin chciałby takiego odrodzenia.
Sekundują jej Chiny. Starają się robić to dyskretnie, ale nawet milczące przyzwolenie Pekinu jest dla Rosji bardzo ważne, jeśli nie decydujące.
Chiny stają się kroplówką dla rosyjskiej gospodarki. Podają temu naszemu bokserowi odżywki, żeby miał siłę na dalszą walkę. Gdy z Rosji wyszły BMW czy Mercedes, w to miejsce pojawiły się chińskie firmy motoryzacyjne. Chinom zależy na tym, żeby Rosja nie upadła. To pokłosie traumy pod upadku Związku Radzieckiego. Boją się chaosu i destabilizacji. Oczywiście wolą Rosję osłabioną, ale jednocześnie na tyle silną, by rywalizowała z Zachodem.
Skoro już padło porównanie do Związku Radzieckiego…
Wpadamy w pułapkę porównywania i wielu chce wierzyć, że Rosja skończy jak Związek Radziecki. Ale Rosja jest cieniem potęgi Związku Radzieckiego. Nie idzie tym samym scenariuszem.
My myślimy życzeniowo, ale rosyjskie elity też lubią myśleć, że Rosja jest jak ZSRR. Chciałyby takich samych wpływów, takiej siły politycznej, gospodarczej.
Frankenstein po Związku Radzieckim cały czas się odradza, powstaje i straszy Zachód. Sam Putin chciałby takiego odrodzenia. A to, co nas może przerażać, Rosjan pokolenia 55+ napawa nadzieją. Dla nich to nie tylko wspomnienie młodości, ale też dobrobytu, stabilizacji. Dziś tego nie mają. Putin na początku swojej pierwszej kadencji zaproponował umowę społeczną i na jej bazie poskromił chaos lat 90. Dlatego pierwsze lata jego rządów dobrze się kojarzą: opanowanie problemów, wzrost dochodów. Ale jego mit szybko zaczął się kruszyć, bo po 2013 roku dochody większości Rosjan zaczęły spadać. Po protestach na placu Błotnym w latach 2011-12, Putin zmienił kurs polityki wewnętrznej i zaczął przykręcać śrubę obywatelom. Jednocześnie idzie w kierunku retoryki antyzachodniej. Odkurza mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, odwołuje się do czasów Związku Radzieckiego. Uderza w tony, które Rosjanom się podobają. To konieczność, bo przestraszył się perspektywy kolorowej rewolucji w Rosji. Uznał, że model oferowany przez Unię czy Stany stanowi dla władzy egzystencjalne zagrożenie.
Latami liczyliśmy na możliwość zmiany Rosji i jej polityki. To była polityczna naiwność czy pragmatyzm, żeby mieć czyste sumienie przy robieniu z Rosją interesów?
Niektórzy byli naiwni, a inni rzeczywiście oszukiwali sami siebie. Władimir Putin latami bardzo liczył na zachodnią racjonalność i długo udawało mu się uzyskiwać kolejne oferty kupieckie. Rosyjskie awanturnictwo militarne nie tylko nie spotykało się z ostrymi reakcjami, ale wręcz można było na nim zyskać, bo Zachód płacił Rosji za uspokojenie się. Ogłaszano kolejne resety relacji z Putinem, tak na przykład powstał Nord Stream 1 i 2.
Mówiono, że Rosja musi się zmienić, ale współpracowano z Rosją taką, jaka była.
A to zachęcało Putina do kolejnych aktywności militarnych na peryferiach państwa. Będąc kiedyś w Niemczech tłumaczyłam, że agresywna polityka rosyjska może dotknąć i Niemiec. Może nie w sensie rakiet, ale chociażby odcięcia gazu. Niemcy uważali, że są na to zbyt silni (silniejsi od np. Ukrainy), że mają zbyt dobre stosunki z Moskwą, żeby doszło do takiego ruchu. Dziś czarno na białym widać, że to było myślenie naiwne.
Po agresji rosyjskiej pojawiły się głosy – mówiła tak np. Ursula von der Leyen – że Polska miała rację, ostrzegając przed Rosją. Że lepiej znamy Rosję i powinno się nas słuchać. Teraz Polska będzie słuchana, czy to próżne nadzieje?
Władimir Putin latami bardzo liczył
na zachodnią racjonalność i długo udawało
mu się uzyskiwać kolejne oferty kupieckie.
Rosyjskie awanturnictwo militarne nie
tylko nie spotykało się z ostrymi reakcjami,
ale wręcz można było na nim zyskać,
bo Zachód płacił Rosji za uspokojenie się.
W polityce racja nie zawsze wystarcza. Mieliśmy ją w przypadku Rosji, ale trzeba umieć do niej przekonać innych. Zresztą nie słuchano nie tylko nas, bo również państw bałtyckich, rosyjskiej opozycji czy Ukrainy. Mleko się wylało, ale my znów mamy dla Zachodu ostrzeżenie: na tym etapie rozmowy z Rosją i zamrożenie konfliktu są groźne. I wydaje się, że teraz nas słuchają. Nas i Zełenskiego. Ale jeśli kryzys energetyczny się rozpędzi, jeśli będą rosły obawy przed eskalacją konfliktu czy użyciem broni atomowej, jeśli społeczeństwa uznają, że ponoszą za duże koszty, za chwilę znowu możemy zostać z racją, a Europa lub USA pójdzie inną drogą. A przecież mamy solidne podstawy dla swojego stanowiska, że Rosji nie można ustąpić. Przecież Putin nie musi skończyć na Ukrainie. Wielokrotnie dawał do zrozumienia, że to tylko element jego układanki, a celem jest zmiana ładu międzynarodowego
Jednomyślność Zachodu i zaufanie Europie Środkowo-Wschodniej wystarczyłyby, żeby Rosja stała się pariasem nie tylko na czas wojny, ale i po niej?
Izolacja Rosji w Europie nie wynika z jakiegoś wyższego przekonania, że tak trzeba, tylko ze strachu. Strachu o rozlanie się wojny, o wywoływanie kolejnych kryzysów energetycznych czy klęski głodu. Poza tym to tylko Europa. Gdy porozmawiać z Chińczykami, Hindusami, Brazylijczykami, Afrykanami – optyka jest inna. Tam rosyjskie argumenty się rozumie. I to nie jest kwestia tylko rosyjskiej propagandy i wpływów, ale w dużej mierze też niechęci do Stanów Zjednoczonych, części państw europejskich (byłych metropolii), pretensji o czasy kolonializmu i współczesnych błędów Zachodu w polityce wobec tych państw i regionów. Polityki zagranicznej nie da się zmienić tu i teraz, nagle. To długi proces i powinniśmy próbować wykorzystać sytuację, by poszedł w korzystnym dla nas kierunku.
Powracająca co jakiś czas w różnych kręgach wiara, że Rosja się zdemokratyzuje powinna zostać raz na zawsze porzucona?
Dramat Rosji polega na tym, że w tamtejszej kulturze politycznej proces demokratyzacji jest bardzo trudny, jeśli nie niemożliwy. Postulaty demokratyczne miała rosyjska opozycja na początku lat 90., potem na początku 2000., ale one były źle kojarzone. Społeczeństwo je odrzuciło.
W powszechnym przekonaniu, co najmniej częściowym rozwiązaniem problemu Rosji byłoby usunięcie Władimira Putina. Tylko co dalej? Władzę przejmuje marginalna dziś i bezzębna opozycja?
Opozycja w Rosji nie istnieje. Jakaś była na przełomie wieków, ale skłóciła się sama ze sobą.
Dziś kojarzymy opozycję z jednym nazwiskiem: Nawalny.
Niesłusznie. Jest wiele różnych grup opozycyjnych, oczywiście funkcjonujących poza Rosją. W Polsce jest duża obawa wobec Nawalnego. Niektórzy boją się go bardziej niż Putina. Mówią, że Zachód dogada się z nim ponad naszymi głowami. Ale to nie jest demokrata w naszym rozumieniu. Z hasłami demokratycznymi nie trafiłby do Rosjan. Zaczynał od postulatów nacjonalistycznych i przeszedł drogę do haseł europejskich.
Z tymi hasłami w Rosji też nie jest łatwo.
Moja koleżanka Rosjanka mówi, że jest zbyt europejski na Rosję. Z kolei w Polsce uważany jest za Wielkorusa. Kim więc właściwie jest? Zwierzęciem politycznym, trudnym do zdefiniowania i umieszczenia na mapie politycznej. Dla nas jego działalność jest o tyle korzystna, że osłabia system Putina. Natomiast część niegdysiejszej rosyjskiej opozycji twierdziła, że to produkt i agent Kremla. Nie zgadzam się z tym, gdyż jako produkt Kremla nie skończyłby w kolonii karnej. Obóz Putina skutecznie go zneutralizował.
Aleksiej Nawalny jest poza grą, ale tzw. „Ekipa Nawalnego” nadal działa. Co prawda przede wszystkim w sieci, ale tam są bardzo aktywni.
Bo Nawalny był i nadal jest inspiracją dla aktywistów. Dzięki niemu odważyli się wyjść na ulice. Ta ekipa działa dziś poza granicami. Różni, nie tylko ci od Nawalnego, rosyjscy aktywiści rozsiani w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy USA lobbują na rzecz sankcji, ale też idą w narrację, że wojna z Ukrainą nie jest wojną Rosji, a Putina. Że Putin zmusił społeczeństwo do pójścia na niesprawiedliwą wojnę. Twierdzą, że po zakończeniu wojny Putina nie będzie, więc Zachód będzie znowu współpracował z Rosją. Wtedy władzę miałby sprawować przewidywalny przywódca, który poprowadzi Rosję drogą demokracji i wolnego rynku. To mógłby, ich zdaniem, być Aleksiej Nawalny.
Foto: PISM

Comments are closed.