Poniższy wywiad jest fragmentem publikacji Instytutu Nowej Europy – Rok obaw i nadziei. Co czeka Europę w 2023? [Raport]
„Zbrodnie wojenne”, „ludobójstwo”, „terroryzm”. Mediom brakuje już określeń, by opisać wydarzenia, które od 24 lutego 2022 roku targają Ukrainą i szokują świat – przynajmniej ten zachodni. Barbarzyństwo Rosjan z bliska obserwuje korespondent Polsat News w Ukrainie, Mateusz Lachowski. „Psy nie robią sobie takich rzeczy, jak ludzie. Jesteśmy okropnym gatunkiem” – mówi.
Michał Banasiak: Wojna pochłania człowieka doszczętnie?
Mateusz Lachowski: Wojna to jest klęska żywiołowa. Najgorsza możliwa, bo toczy się cały czas. Huragan czy powódź przyjdą i po paru godzinach, może dniach, odchodzą. A wojna trwa. Na froncie o długości nawet 3000 kilometrów cały czas ktoś jest zabijany, torturowany, gwałcony, rabowany. Wojna oplata cię całego. Widzisz ją, słyszysz i czujesz. Działa na wszystkie zmysły. Wojna to smród, błoto, lęk i depresja. Wszechobecna krew, zapach ciał.
W mediach widzimy ugładzony obraz wojny. Taki „do kotleta”. Są czołgi, błyski, biegający żołnierze.
Media rządzą się swoimi prawami. Trzeba przekazać skondensowaną informacją, często bez emocji. Zwłaszcza w dzień, gdy telewizję mogą oglądać dzieci, nie można mówić o pewnych rzeczach. W relacjach wieczornych jest więcej miejsca na opowiedzenie faktycznego obrazu wojny, ale to wciąż tylko opowieść. Może być najlepsza, ale nie przekaże wojennej rzeczywistości. Nie wystarczy obejrzeć zdjęć, przeczytać dobrego artykułu czy książki, żeby zrozumieć, jaka to tragedia.
Miesiące spędzone wśród żołnierzy, chodzenia w kamizelce kuloodpornej, ciągłej obecności huku i alarmów przeciwlotniczych to wystarczająco dużo, żeby się do wojny przyzwyczaić?
Nie. Dalej nie i jeszcze długo, długo nie. Jeśli w ogóle da się do tego przyzwyczaić. Można przyzwyczaić się do jakichś elementów wojny, np. do ostrzału. To już nie robi takiego wrażenia, jak na początku. Oczywiście nadal człowiek instynktownie się wzdryga, odskakuje, ale nie ma już takich obaw, bo wiadomo, co się z ostrzałem wiąże. Ale do wojny jako całości nie przywykłem. Można powiedzieć, że nauczyłem się z nią żyć.
Co w tej wojennej rzeczywistości jest dla Ciebie najtrudniejsze?
Wiszące nad głową widmo straty przyjaciół. To może nastąpić w każdej chwili. Nigdy nie wiesz, kiedy widzisz kogoś po raz ostatni. Każde spotkanie może być pożegnalnym i chociaż to jest moją smutną codziennością, to nie mogę przyzwyczaić się do regularnej utraty przyjaciół i znajomych. Pod koniec listopada byłem na pogrzebie znajomego żołnierza, Barsa. To nie pierwszy i pewnie nie ostatni pogrzeb, w którym uczestniczyłem, ale ten był wyjątkowo poruszający. Ceremonia w obrządku greckokatolickim trwała długo. Trumna była otwarta, wokół mnóstwo ludzi. Rodzina, bliscy, ale też towarzysze broni. Silni, postawni faceci ronili łezkę. Mnie też się udzieliło, bo to był żołnierz, z którym pierwszy raz byłem na froncie. Bardzo się wtedy bałem, bo to był sam początek, przełom lutego i marca. A on totalnie się nie bał.
Jak zginął?
Wjechali na minę. Nagła, niespodziewana – nawet w warunkach wojennych – śmierć. Żołnierze mówili o nim, że jest bezsmiertny, nieśmiertelny. Ale to okazało się złudne. Na tym pogrzebie przypomniała mi się taka scenka: gdy raz byłem z Barsem, odszedł na kilka metrów, żeby porozmawiać przez telefon z żoną i dziećmi, bo akurat złapał zasięg. Na co dzień twardy, zasadniczy gość, który wszystkich rozstawiał, był w tej rozmowie uśmiechnięty i czuły. Nie żołnierz a po prostu kochający mąż i ojciec. I teraz te dzieci zostały same z mamą. Żona obejmowała trumnę, nie mogła się pogodzić ze stratą.
Dużo czasu spędzasz z żołnierzami i to na linii frontu. Oni też nauczyli się już nowego, wojennego życia?
Widziałem na wiosnę Gruzina, który przyjechał na Ukrainę walczyć. Był na wojnie w Gruzji i był nabuzowany, żeby znowu stawić czoła wrogowi. Przyszedł pierwszy zmasowany ostrzał i ten Gruzin przeczekiwał go, leżąc w błocie. Cały, razem z głową. I chociaż inni mówili potem, że to był ostrzał, jakich wiele, on powiedział, że narodził się na nowo. Przeżył jedną wojnę, ale to nie przygotowało go na kolejną. Zresztą jeden z polskich ochotników powiedział mi, że nie da się na coś takiego ani przygotować, ani tego opowiedzieć. Zwłaszcza, gdy mowa o samym froncie. Weźmy na przykład Sołedar. 40-50 dni po kolana w wodzie i w błocie. W klatce, gdzie jest grzyb na ścianie. Cały czas musisz być czujny. Z ciemnej piwnicy wychodzisz tylko za potrzebą. I jeszcze odwlekasz moment wyjścia, bo masz świadomość, że czas spędzony na zewnątrz to najbardziej niebezpieczne minuty w ciągu doby.
Przejechałeś od lutego 2022 roku kilkanaście tysięcy kilometrów po Ukrainie. Od granicy do granicy. Byłeś na froncie i w tych spokojniejszych miejscach. Da się tam gdziekolwiek wieść normalne – czy choćby w miarę normalne – życie?
Ukraina wyglądała w tym okresie bardzo różnie. Mimo wielu ostrzałów, są miejsca, gdzie żyje się w trybie zbliżonym do normalności. Oczywiście w strachu, w lęku, ale bez rakiet spadających za oknem. Są też miejsca, gdzie się w zasadzie wegetuje licząc, że uda się dożyć kolejnego dnia. Ale mimo to niektórzy nie chcą wyjeżdżać. Jak cywile z Sołedaru. Nie chcą i już. Nie zmusisz ich. Mówią, że mają tam swój dom i się nie ruszą. I można by to zignorować, ale człowiek się irytuje, bo zostają z nimi dzieci. I mieszkają na przykład w piwnicy zrujnowanego domu. Kiedyś się zastanawiałem, jak ludzie funkcjonowali w czasie II wojny światowej. Teraz już wiem, bo widzę to na co dzień. Są tacy, którzy żyją blisko frontu i od miesięcy nie mają prądu ani wody.
Co w tym zróżnicowanym krajobrazie najbardziej Cię uderza?
Jechaliśmy z operatorem z obwodu charkowskiego do Kijowa. W miarę spokojny dzień, w miarę normalna droga. Wyjeżdżamy z lasu i nagle scena jak z filmu: krajobraz całkiem zwyczajny i jedna wioska całkowicie zniszczona. Ale doszczętnie, do imentu. Porozrzucane ciała, poprzewracane drzewa, ani jednego całego domu. Mijamy ją, ujeżdżamy kawałek i znowu podobna wioska.
Wyzwolenie części ziem spod okupacji przyniosło mieszkańcom nieco wytchnienia?
Na pewno widziałeś nagrania, jak reagowali na ukraińskich żołnierzy. Ci ludzie czekali na wyzwolenie kilka miesięcy i nie da się opisać ich emocji. Ale też nie da się powiedzieć, że wszyscy mają taką samą postawę, bo są tacy, którzy zaraz po wyzwoleniu uciekają. Uciekają nie przed Ukrainą, ale przed wojną. Wcześniej tego nie robili, bo pod okupacją po prostu bali się podjąć próbę wyjazdu.
Kilka lat temu spotkałem w Warszawie mieszkańca Krymu, który powiedział mi: „Krym jest rosyjski. Chociaż właściwie mógłby być i ukraiński. Mnie obojętne. Byle praca była i na jedzenie dla dzieciaków”.
Spotykałem takich ludzi w Donbasie. Faktycznie jest im obojętne, w jakim kraju będą żyć. Chcą po prostu pokoju i normalnego życia. Nie każdy jest i nie każdy musi być patriotą. Ale dla wszystkich wojna jest tragedią.
Na front trafia też wielu zmobilizowanych cywilów rosyjskich. W tym tych, zamieszkujących ziemie ukraińskie.
W Sołedarze chłopaki pokazywali mi rosyjskie pozycje. Żołnierze dosłownie siedzą w ziemi. Jestem przekonany, że zamarzają, że po prostu robią pod siebie. Z perspektywy ukraińskiej to dobrze, bo wróg się osłabia, traci morale. Ale to przecież też są ludzie. Też znaleźli się w tej wojnie nagle, bo ich prezydent traktuje ludzi jak mięso.
Można powiedzieć, że „wojna” to wspólne hasło dla niezliczonej ilości pojedynczych tragedii?
Lekarz wojskowy i mój dobry kumpel powiedział mi w Bachmucie, że każdy człowiek to jeden świat. I ten świat się kończy, gdy człowiek umiera. Ten kumpel pięć miesięcy pracował na froncie: w Lisiczańsku i Siewierodoniecku. Został ranny w głowę, gdy w czasie operacji zawaliła się jedna ze ścian i go przygniotła. Pacjentka, którą operował, zginęła. Rozmawiamy o ofiarach tej wojny zbiorczo. Patrzymy na statystyki, a zapominamy – albo nawet nie wiemy – o konkretnych tragediach.
Na przykład?
Do mediów przebijają się w zasadzie tylko te najmocniejsze wydarzenia. Mówimy o Buczy, o Borodziance, o Azowstalu. A ja jadę z operatorem z Sołedaru do Kijowa i w Izium widzimy kobietę z dzieckiem. Powoli idzie przez zniszczone miasto, gdzie nie ma prądu. Zatrzymujemy się, żeby dać jej jedzenie. Obserwuję jej wdzięczność, patrzę na to kilkuletnie bezbronne i niewinne dziecko i zastanawiam się, czemu to wszystko się dzieje? Czemu nie jesteśmy w stanie nic z tym zrobić? Wsiadam z powrotem do samochodu i jestem totalnie rozbity.
Widzisz to wszystko, przeżywasz razem z żołnierzami i cywilami. Masz świadomość, że każdy dzień wojny to dla tych ludzi piekło. A potem słyszysz lekceważące wypowiedzi polityków albo ich bezproduktywne rozmowy. Tak jakby przedłużanie się tej wojny nie miało znaczenia. Jak to oceniasz?
Na samym początku bardzo mnie to frustrowało. Teraz też denerwuje, ale zrozumiałem, że nic jestem w stanie nic zrobić. Każdy polityk, zanim zabierze głos w sprawie tej wojny, powinien przyjechać na miejsce i zobaczyć, jak to wygląda. Żeby potem nie było takich sytuacji, że jestem w Buczy, słucham opowieści mieszkańców o rosyjskich zbrodniach – o gwałtach, morderstwach, o strachu o każdy dzień, widzę kilkadziesiąt ciał, a potem słyszę z ust tego czy innego polityka, że Bucza to była ukraińska ustawka. Że też nikt nie powstrzyma takiego gadania. Nie podejdzie i, za przeproszeniem, nie da takiemu w mordę.
Wielu polityków odwiedziło Ukrainę i widziało to, o czym mówisz, na własne oczy. Mogłoby się wydawać, że powinno to wpłynąć na ich postrzeganie wojny. Zmienić ich nastawienie.
Jesteśmy okropnym gatunkiem. Psy mogą się o coś pogryźć, ale nie robią sobie takich rzeczy jak my, ludzie. Mam bardzo złe zdanie o kondycji człowieka. A politycy są tego najlepszym i zarazem najgorszym przykładem. Doprowadzili do tego, że jesteśmy zastraszani bronią atomową. Europa i Stany są w strachu, bo mamy do czynienia z niestabilnym psychicznie człowiekiem i trudno przewidzieć, do czego się posunie. Tylko on nie pojawił się nagle. Przeraża i wkurza mnie, że przez lata przekraczał kolejne granice i nikt nic z tym nie robił. Była Czeczenia, Gruzja – tam też robił straszne rzeczy. Ale musiał przekroczyć Rubikon, stanąć pod naszymi drzwiami, żeby niektórych naszła refleksja. To wystawia okropne świadectwo ludzkości.
Im dłużej trwa wojna i im dalej od frontu, tym trudniej zainteresować ludzi losem Ukrainy.
Jest w nas, ludziach, jakieś przekonanie, że jak rodzimy się i wychowujemy w szklarnianych warunkach, to uważamy się za lepszych. A przecież to, że nie urodziłem w kraju ogarniętym dziś wojną, że zdobyłem wykształcenie, że nie musiałem chodzić głodny, to nie jest moja zasługa, tylko losu. Niektórzy o tym zapominają. Dla nich dziecko z Ukrainy jest mniej ważne niż to z Niemiec, Hiszpanii czy USA.
Nie masz pokusy, by powiedzieć „pas”? By już więcej tam nie wrócić?
Jestem już bardzo zmęczony. Gdy co jakiś czas przyjeżdżam do Polski, wyłączam telefon i nie śledzę doniesień z Ukrainy. Muszę odpocząć. Ale pogrzeb Barsa uświadomił mi, że ja tam będę do końca wojny. Czułbym się źle sam ze sobą, gdybym teraz się zatrzymał. Patrzę na tych żołnierzy, na tych cierpiących ludzi i myślę, że nie mam prawa ich zostawić. Czuję wobec nich powinność. Jestem korespondentem i chcę pokazywać dramat tych ludzi. Nie mam z tego radości, ale mam satysfakcję.
Czujesz, że Ukraińcy Cię potrzebują?
Oni chcą, by świat wiedział, co robi Rosja i jakie mają warunki. Mają poczucie, że nikt tego nie wie, nie docenia. Na tym etapie udało mi się już nawiązać z niektórymi przyjacielskie relacje. Dzwonią czasem sami i chcą, żebym po prostu ich odwiedził. Zresztą na tym ostatnim pogrzebie spotkałem wielu znajomych żołnierzy i byli bardzo wdzięczni, że ich nie opuściłem. Traktują mnie jak swojego. Cieszą się, że jestem z nimi. To załatwia mi poczucie sensu na jakiś czas. Do tego mam w sobie taką żółć, wyhodowaną na początkowym poczuciu, że faktycznie coś zmienię, że mam wpływ. Teraz wiem, że ten wpływ jest bardzo ograniczony, ale ta bezradna złość w jakiś sposób mnie napędza.
Foto: Eugene Titov / PAP
Comments are closed.