Artykuł w skrócie:
1. Zrozumienie lokalnego, etnoreligijnego charakteru Talibów i ich roli w społeczności Pasztunów jest kluczowe dla prowadzenia dobrej polityki zagranicznej wobec Afganistanu
2. Wiele wskazuje na to, że Talibowie są ruchem zdolnym do konsensusu
3. Dotychczasowe niepowodzenie w negocjacjach między rządem Afganistanu a Talibami niekoniecznie jest oznaką niegotowości Talibów do negocjacji, a raczej głębszej potrzeby federalizacji całego kraju
Jeszcze parę lat temu, amerykańscy neokonserwatyści mogli powiedzieć, że za legitymizację ich trwającej interwencji w Afganistanie mogą dziękować Khaledowi Hosseiniemu – afgańsko-amerykańskiego pisarzowi, który w 2003 roku wydał “Chłopca z latawcem” (ang. The Kite Runner). Powieść debiutującego pisarza w wyjątkowo orientalistyczny sposób przedstawiła Talibów szerokiej publiczności jako morderców, pedofili i narkomanów. Miliony Amerykanów (szczególnie młodych, często czytających powieść jako szkolną lekturę) uznały bliżej nieopisaną w książce ideologię Talibów za uosobienie wszelkiego zła a skomplikowane kulisy powstania Talibanu za przypis historii. Dziś, to głęboko orientalistyczne, płytkie i niejednokrotnie wprost nieprawdziwe wyobrażenie o tym czym jest Taliban jest już, o ironio, wielką przeszkodą w amerykańskiej polityce zagranicznej starającej się wyjść z Afganistanu. Sukces tej polityki jest w pełni zależny od zrozumienia Talibanu. Najwyższy czas to zrobić.
Małżeństwo z (braku)rozsądku z Al-Kaidą
Warto podkreślić, że oczywiście Hosseini nie jest jedynym odpowiedzialnym za wykreowanie wizerunku Talibów szkodzącego rozumieniu tego jak należy kształtować wobec nich politykę zagraniczną. Sam charakter amerykańskiej Wojny z Terroryzmem nie sprzyjał głębokiej refleksji nad tym kim są terroryści z którymi walczyliśmy. “Są terrorystami” – taką odpowiedzią zadowoliła się z pewnością lwia część zachodniej opinii publicznej. To właśnie tym kontekście należy rozpatrywać bardzo powszechne utożsamianie Al-Kaidy z Talibami. Choć obydwa te ugrupowania reprezentują głęboko fundamentalistyczny i bardzo radykalny nurt islamu, stawianie między nimi znaku równości – choćby na poziomie wyobrażeń czy skojarzeń – jest niczym wsadzenie gwoździa do trumny jakiejkolwiek skutecznej polityki zagranicznej wobec Talibów. Trumny, której nie będzie się dało już nigdy otworzyć jeżeli w porę zachodnia opinia publiczna oraz amerykańscy decydenci nie zorientują się, że są to twory nie mające ze sobą wiele wspólnego. Brak refleksji determinuje niemożność zbudowania stabilnego Afganistanu po interwencji w 2001 roku. Nic nie zapowiada, że głębsza refleksja wśród amerykańskich elit nastąpiła – bo jak donoszą źródła relacjonujące przebieg zakończonych niedawno negocjacji – Amerykanie bardzo naciskali, aby Talibowie zobowiązali się, że już nigdy nie będą wspierać Al-Kaidy. Z perspektywy zachodniej opinii publicznej taka obietnica może wydawać się jak najbardziej uzasadniona, bo przecież to udzielenie azylu Osamie bin Ladenowi i jego bojownikom z Al-Kaidy było casusbelli amerykańskiej interwencji w Afganistanie. Problem jest jednak taki, że Taliban i Al-Kaida już od dawna nie mają niemalże żadnych kontaktów, a powszechną opinią (przynajmniej starszej części) wielu Talibów jest to, że współpraca z Al-Kaidą była ich wielką porażką polityczną. Trudno się dziwić takiej ocenie, jeżeli nieco głębiej przeanalizujemy tę dziwaczną relację.
Różni ich naprawdę wiele. Taliban to agański ruch polityczny reprezentujący bardzo specyficzną, radykalną wersję islamu (afgański deobandyzm) połączoną z szeregiem dominujących wśród afgańskich Pasztunów norm społecznych i niepisanych kodeksów prawnych. Wyrósł on w połowie lat 90. spośród studentów lokalnych szkół koranicznych jako reakcja na powszechnie panujące bezprawie wśród rządów setek watażków (z ang. warlords) kontrolujących tereny południowego i wschodniego Afganistanu. Wiele można bynapisać o początkowej fazie istnienia Talibanu, ale najważniejszym punktem wartym podkreślenia jest głęboko lokalny kontekst, w którym powstała grupa. To niestabilna sytuacja polityczna Afganistanu, który pogrążył się w wojnie domowej zaraz po wyjściu z kraju sowieckich wojsk spowodowała powstanie Talibanu i do dzisiaj pozostaje on organizacją o etnicznym charakterze pozbawioną jakichkolwiek globalnych planów. Co więcej, jest on tak naprawdę jedyną znaczącą reprezentacją polityczną Pasztunów, pewnego rodzaju ruchem etno-religijnym dla tej grupy. W przeciwieństwie do Al-Kaidy – Talibowie nigdy nie byli zainteresowani globalnym jihadem, atakowaniem krajów zachodnich czy ustanowieniem światowego kalifatu. Ich celem było uzyskanie kontroli nad głęboko podzielonym Afganistanem i ustanowienie państwa opartego na (drakońskim) prawie zgodnych z ich rozumieniem islamu.
Związki z Al-Kaidą rozpoczęły się w gruncie rzeczy przez przypadek i trudno je nazwać inaczej niż małżeństwem z (braku)rozsądku. Ta dziwaczna relacja między dwoma ruchami politycznymi zaczęła się w maju 1996 roku kiedy bin Laden został zmuszony do opuszczenia Sudanu i wybraniu kraju, w którym ręka zainteresowanego nim już wówczas wymiaru sprawiedliwości USA go nie dosięgnie. Padło na Afganistan, który bin Laden dobrze znał z końca lat 70. i lat 80., kiedy wspierał afgańskich mudżahedinów w walce z sowieckimi wojskami. Co ciekawe, bin Laden poleciał do Jalalabadu – miasta, którego w tamtym czasie nie kontrolował jeszcze Taliban. Trzon talibskich sił stanowili bowiem głównie młodzi ludzie, którzy nie mieli szansy odegrać znaczącej roli w trakcie walk z Sowietami a bin Laden ich po prostu jeszcze nie poznał. Założyciel Al-Kaidy kolejne kilka lat w Afganistanie dzielił między jaskinią i domem w Jalalabadzie, rozwijając swoją terrorystyczną organizację i wywołując przy tym niemałe kontrowersje pośród afgańskich liderów.
Z jednej strony – lider utworzonego przez Talibów w 1996 roku Islamskiego Emiratu Afganistanu Mullah Omar widział bin Ladena jako ważny łącznik ze światem muzułmańskim i człowieka, który zasłużył się dla kraju w starciach z Sowietami. Z drugiej strony wielu innych wysoko postawionych Talibów postrzegało go jako problematyczną postać przeszkadzającą w uzyskaniu międzynarodowego uznania dla Emiratu. Ta druga grupa została dość szybko zmarginalizowana. Nie oznacza to jednak, że afgańskie władze w pełni zgadzały się z działaniami Al-Kaidy. Kolejne ataki odbywały się często pomimo stanowiska Talibów a nie za ich przyzwoleniem. Wszystko wskazuje również na to, że Talibowie o ataku na World Trade Center dowiedzieli się tak jak cały świat – z mediów. Początkowo atak ten został zresztą przez nich potępiony a ich oświadczenie poddawało w wątpliwość czy to faktycznie Al-Kaida jest odpowiedzialna za zamach z 11 września. To co stało się później wydaje się wyjaśniać dlaczego wielu Talibów może mieć urazę do Al-Kaidy. Mullah Omar nie zdecydował się spełnić ultimatum USA i bezwarunkowo oddać lidera Al-Kaidy. Amerykanom zaproponowano, aby ci przekazali jakiekolwiek dowody na udział bin Ladena w zamachach z 11 września. Talibowie mieli je ocenić i zdecydować sami czy oddadzą bin Ladena w ręce międzynarodowego islamskiego trybunału. Z oczywistych względów ta propozycja została szybko odrzucona, a międzynarodowa koalicja niedługo po tym rozpoczęła inwazję na Afganistan. Tragiczne dla rządów Talibów skutki takiego stanowiska przewidywali bliscy współpracownicy Omara próbujący do ostatnich chwil przekonać go, aby wydał on Amerykanom bin Ladena. Lider Talibów pozostał nieugięty – uważał on, że taki krok spowodowałby kompromitację Afganistanu w oczach wielu muzułmanów i byłby złamaniem religijnego obowiązku ochrony swoich gości – a za takiego uważał bin Ladena. Co więcej, bliscy sojusznicy z pakistańskich służb bezpieczeństwa przez cały ten czas zapewniali Talibów, że się od nich nie odwrócą.
Niemalże z całą pewnością można stwierdzić, że historia kontaktów Talibanu i Al-Kaidy zakończyłaby się wraz z interwencją międzynarodowej koalicji gdyby nie absolutnie nieprzemyślany oraz brzemienny w skutkach sposób przeprowadzenia tejże interwencji. Interweniujące wojska dostały jasną dyrektywę od prezydenta Busha aby nie rozróżniać bojowników Al-Kaidy i Talibów i traktować obydwie te grupy jak wrogów. To niemalże wepchnęło Talibów w objęcia dużo radykalniejszych zwolenników bin Ladena, którzy zmuszeni zostali do działania zgodnie z zasadą “wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. W przeciwieństwie do bojowników Al-Kaidy, wielu młodych Talibów było skłonnych do nieangażowania się w walkę z Amerykanami – mogli oni wrócić do swoich rodzinnych wiosek i próbować przeczekać całą tę sytuację. Amerykanie nie pozostawili im jednak wyboru. Gdyby USA prowadziło oddzielną politykę zagraniczną wobec Talibów oraz Al-Kaidy, potencjalne negocjacje pokojowe z tymi pierwszymi mogłyby się rozpocząć co najmniej kilka lat wcześniej a Amerykanie mieliby w nich zdecydowanie większą siłę przetargową. Chęć rozmów pokojowych Talibowie wyrażali już w 2002 roku, ale w tamtym okresie to głównie Al-Kaida prowadziła partyzancki opór wobec inwazji i afgański rząd wspierany przez Amerykanów nie uznał rozmów za ważne ze strategicznego punktu widzenia. Gdy tylko przestała istnieć konieczność strategicznego sojuszu między dwoma organizacjami, Taliban zaczął wyraźnie dystansować się od organizacji bin Ladena rozumiejąc, że jest to kluczowe z punktu widzenia ich międzynarodowej pozycji. Wyraźnie świadczy o tym na przykład wywiad, którego udzielił w 2011 roku Mullah Zaeef (ambasador Afganistanu w Pakistanie za rządów Talibów), gdzie przyznał on że bin Laden wykorzystał Taliban i okłamał ich w kwestii zamachów z 11 września. “Naszprzyszły system będzie oparty na wzajemnych relacjach z sąsiadującymi krajami islamskimi i nie-islamskimi. Chcemy, aby nasza polityka zagraniczna oparła się na zasadzie nieszkodzenia innym i niedopuszczenia innych do szkodzenia nam” - w podobnym tonie wypowiadał się również Mullah Omar.
Kiedy Amerykanie z dumą podkreślają, że ich skuteczne negocjacje spowodowały, że Talibowie obiecali nie pomagać już nigdy więcej Al-Kaidzie to nietrudno odnieść wrażenie, że amerykańska polityka zagraniczna bohatersko rozwiązała problem, który sama stworzyła.
Czy Talibowie akceptują Westfalię?
Stosunki Talibanu z Al-Kaidą nie tylko nie są czymś co obecnie zagraża procesowi pokojowemu w Afganistanie, ale również nie powinny być one najważniejszym kryterium decydującym czy z Talibanem należy prowadzić dialog. Z punktu widzenia polityki zagranicznej jakiegokolwiek państwa, taki dialog powinien się rozpocząć tylko i wyłącznie jeżeli Taliban jest ruchem politycznym zdolnym do zaakceptowania światowego porządku. Można dyskutować czym jest ten światowy porządek, bo wiele wskazuje na to, że system westfalski – którego podstawowym składnikiem są suwerenne państwa narodowe – podlega w tym momencie znaczącej redefinicji. Niemniej jednak, warunkiem sine qua non zaakceptowania poszczególnych aktorów w stosunkach międzynarodowych nadal pozostaje ich zobowiązanie do respektowania granic. Nie oznacza to, że ideologiczna nadbudowa potencjalnego państwa stworzonego przez Talibów czy ich respektowanie praw człowieka to kwestie bez znaczenia. Są one jednak zdecydowanie drugorzędne wobec akceptacji architektury międzynarodowego systemu, gdzie respektowanie konceptu suwerenności poszczególnych państw jest gwarantem bezpieczeństwa wszystkich uczestników tegoż systemu. Globalna społeczność nie zaakceptowała tzw. Państwa Islamskiego nie tylko dlatego, że dopuszczało się ono przerażających zbrodni, ale przede wszystkim dlatego że ze swoją wizją ponadnarodowego kalifatu kwestionującego suwerenność wszelkich państw stanowiło ono bezprecedensowe zagrożenie. Choć wewnętrzna polityka Arabii Saudyjskiej przez ostatnie lata bywała w wielu przypadkach niemniej przerażająca i z łatwością można argumentować, że wiele elementów prawa w tym kraju ma zbrodniczy charakter to jednak jest to państwo powszechnie akceptowane właśnie z uwagi na chęć uczestnictwa Saudyjczyków w westfalskim systemie i “grania zgodnie z zasadami gry”.
Może się wydawać, że w przeszłości Taliban był aktorem zainteresowanym zaangażowaniem w stosunki międzynarodowe na obowiązujących zasadach – stworzony przez Talibów Islamski Emirat Afganistanu aktywnie dążył do uznania międzynarodowego, utrzymywał oficjalne stosunki z trzema państwami (Pakistanem, Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi) oraz nieoficjalne stosunki z wieloma innymi i, co najważniejsze, nie prowadził agresywnej polityki zagranicznej. Z perspektywy czasu wydaje się nawet, że przynajmniej niektóre z działań ówczesnego państwa Talibów, które spowodowały ich izolację na arenie międzynarodowej należy raczej przypisać absolutnej niekompetencji i nieporadności liderów dysfunkcyjnego państwa aniżeli ideologicznej chęci prowadzenia polityki nakierowanej na destrukcję obowiązującego porządku. W tym momencie nie jesteśmy w stanie jednoznacznie powiedzieć czy Talibowie chcą operować w ramach westfalskiego systemu. Mamy jednak powód by mieć na to nadzieję – Taliban jest w znaczącym stopniu reprezentantem pasztuńskiego etnonacjonalizmu, a ich ideologia zdaje się nie podważać tego systemu.
Po pierwsze należy zwrócić uwagę na to, że nawet bardzo radykalny islam polityczny nie zawsze jest zjawiskiem, które powinno być widziane jako wielkie zagrożenie mające wywrócić nasz świat do góry nogami. Istnieje wiele krajów, w których skrajnie islamistyczne siły polityczne okupują bardzo znaczące miejsce w polityce i, bez wątpienia, czynią one wiele złego, ale nie stanowią one zjawiska w połowie tak niebezpiecznego jak tzw. Państwo Islamskie czy Al-Kaida. To nie relatywny radykalizm, a ponadnarodowy charakter politycznego islamu jest tym czego powinniśmy się obawiać. Bezkompromisowość religijnych organizacji politycznych wynika w oczywisty sposób z tego, że pewne elementy ich ideologii nie podlegają negocjacjom. Takie partie uważają bowiem, że ich święte księgi czy inne źródła religijne nakazują wypełniać pewne obowiązki, które nie podlegają charakterystycznej dla polityki analizie korzyści i strat oraz wykluczają konsensus. Ponadnarodowy charakter takich organizacji może oznaczać, że w swoich staraniach reprezentowania islamskiej ummah(z arab. globalna wspólnota wiernych) nie będą one respektować zasad międzynarodowego systemu jeżeli staną one na drodze realizacji obowiązku o religijnym charakterze. Oczywiście nie dzieje się tak zawsze, bo nawet najbardziej religijne organizacje podlegają wpływom reinterpretacji, władzy czy cynizmu swoich liderów. Niemniej jednak takie procesy mają mniejszy wpływ w tych organizacjach, które mają ponadnarodowy charakter, bo poszczególnym liderom zdecydowanie trudniej jest znajdować oparcie swoich decyzji we wspólnocie, którą chcieliby reprezentować – obejmuje ona bowiem wszystkich muzułmanów, z oczywistych względów różniących się swoimi poglądami i interesami w sposób diametralny. W tym kontekście wydaje się, że powodem dla którego Taliban może być zainteresowany akceptacją międzynarodowego statusu quo jest właśnie jego pasztuński charakter pozbawiony międzynarodowych ambicji. Wspólnotą, którą chcą oni reprezentować są Pasztuni a nie cała ummah. Widać to bardzo wyraźnie w ich zaangażowaniu w bitwę o serca i umysły Afgańczyków po interwencji w 2001 roku – jednym z ich największych sukcesów było ustanowienie systemu pozapaństwowych sądów, które szybko zostały powszechnie uznane za sprawiedliwe i potrzebne nawet przez przeciwników Talibanu. W utrzymaniu wewnętrznej agendy pozbawionej niebezpiecznych międzynarodowych ambicji może też pomóc romantyczny etos panujący wokół Talibanu. Pewnego rodzaju mitem założycielskim tego ruchu jest historia opisująca początki ruchu. Zgodnie z powszechnym przekazem, lokalni watażkowie w czasie afgańskiej wojny domowej porwali dwie dziewczyny, które zamierzali zmusić do małżeństwa. Rodzice porwanych córek zwrócili się o pomoc do Mullaha Omara – lokalnego imama – o pomoc. Pozbawiony oka (skutek obrażeń odniesionych w trakcie inwazji Sowietów) obiecał pomóc rodzinie mimo braku jakichkolwiek środków. Udało mu się zainspirować grupę kilkunastu lokalnych studentów teologii (określanych w regionie jako talibowie), zorganizować po sztuce broni na dwie osoby i w nieprawdopodobny sposób wygrać bitwę z silnie uzbrojonymi, licznymi siłami przeciwnika. Cudowna wygrana miała zainspirować kolejne rzesze studentów, którzy stworzyli nowy ruch polityczny. Choć nie wiadomo czy historia ta ma wiele wspólnego z prawdą, ważne jest to, że w niezaprzeczalny sposób tworzy ona etos Talibanu i może świadczyć o tym, że ich “sprawą” nigdy nie stanie się coś co będzie bezpośrednio zagrażało międzynarodowemu systemowi bezpieczeństwa.
Po drugie zakorzenienie ideologii Talibanu w lokalnych, afgańskich realiach spowodowało również, że trajektoria rozwoju tego ruchu politycznego znacząco różniła się od innych ruchów radykalnego islamu na świecie. Nie sposób nazwać czy zakwalifikować do jakiejś kategorii wszystkie te ruchy, ale wielu badaczy zauważa że w ostatnich latach najbardziej rosną w siłę nurty, które znany francuski badacz politycznego islamu prof. Olivier Roy nazywa neofundamentalistycznymi. W jego opinii neofundamentalizm jest “walką z deterytorializacją – końcem Dar-ul-Islam (z arab. terytorium islamu – przyp.) jako geograficznej kategorii” i w odróżnieniu od partii islamistycznych funkcjonujących od dziesiątek lat, powinien być widziany jako odpowiedź na globalizację.
Z uwagi na deterytorializację takie grupy nie są zainteresowane dążeniem do politycznej reprezentacji żadnej specyficznej wspólnoty i widzą jihad(z arab. zmaganie) oraz dawah(z arab. nawracanie) jako indywidualne obowiązki. Co więcej, neofundamentaliści sprzeciwiają się konceptowi kultur narodowych i nie dołączają do partii politycznych (również islamskich). Inni zwracają uwagę na zbieżność międzynarodowych ruchów radykalnego islamu z cechami nowych ruchów religijnych (potocznie, choć nieprecyzyjnie, nazywanych sektami). Zajmujący się naukowo islamskimi organizacjami Roel Meijer wskazuje, że typową cechą najbardziej ekstremistycznych wyznawców islamu jest dążenie do budowania równoległego świata pozbawionego wszystkich elementów nowoczesności, w tym polityki. Taki świat jest niesamowicie wykluczający, ponieważ nawet większość muzułmanów – żyjąca w zgodzie z obowiązującym prawem oraz instytucjami nowoczesności (systemem politycznym, powszechną edukacją itp.) – po prostu nie ma w nim miejsca. Biorąc pod uwagę, że wiele z rosnących w siłę radykalizmów inspirowanych islamem nie jest związanych z żadną wspólnotą, można powiedzieć że są to ruchy o charakterze post-politycznym. Choć neofundamentalizm nie jest ideologią ani jednym nurtem a raczej spektrum ekstremistycznego politycznego islamu to na ten moment nie wydaje się, aby poglądy Talibanu dało się pogodzić z takim spojrzeniem na świat. Jest to grupa starająca się otrzymać legitymację od jasno określonej wspólnoty etnicznej a ich ambicje, nieprzerwanie, mają charakter polityczny i podlegają negocjacjom.
Bójmy się globalizacji
Globalizacja nie ominęła Afganistanu i w ostatnich latach mogliśmy zaobserwować wpływy neofundamentalistyczne również w tym kraju. Najbardziej znamienitym tego przykładem jest oczywiście powstanie “franczyzy” tzw. Państwa Islamskiego, które ma niewielki wpływ na Taliban. Z jednej strony, wiele rekrutów ISIS stanowili byli bojownicy Talibanu a wiceliderem organizacji został nawet Abdul Aliza – były Talib więziony w Guantanamo. Z drugiej strony, Taliban stoczył wiele walk z ISIS i dość skutecznie zmarginalizował ich wpływy w Afganistanie. Nie jest to jednak jedyne źródło neofundamentalistycznych wpływów oddziałowujących na Taliban – Afganistanu nie omijają te same źródła, które radykalizują szczególnie młodych ludzi w świecie arabskim i w państwach zachodnich. Dostrzegają to również badacze odpowiedzialni za TalibanSources Project - inicjatywę, która zbierała wszelkiego rodzaju archiwa o Talibanie w latach 2010 – 2017. “Ruchokreślany niegdyś jako reprezentujący “tradycjonalistyczny” islam – chcący bronić specyficznej wizji charakterystycznej dla południowo-afgańskich pasztuńskich wiosek – dzisiaj, w swojej powstańczej fazie, jest już bliższy formom politycznego islamu znanego ze świata arabskiego” - uważa zajmujący się Talibanem od kilkunastu lat dr Alex Strick VanLinschoten. Załagodzenie walk i stopniowe wycofywanie się Amerykanów może mieć dobry wpływ na wyhamowanie wpływów neofundamentalizmu przynoszonych również przez międzynarodowych bojowników napływających do Afganistanu przez ostatnie lata.
Afganistan Talibów to…
Prawdopodobnie nie da się określić jak mógłby wyglądać Afganistan rządzony ponownie przez Talibów albo taki, w którym Talibowie staliby się prominentną częścią systemu politycznego. Strach przed ponownym łamaniem praw człowieka i ustanowieniem drakońskich kodeksów nie jest całkowicie nieuzasadniony, ale to nie on powinien determinować kierunki amerykańskiej polityki zagranicznej. Z podobną dozą rezerwy powinniśmy się również odnosić do poglądów mówiących, że brak rozpoczęcia negocjacji pokojowych między Talibami a rządem Afganistanu zwiastuje fiasko procesu pokojowego. Porozumienie z Amerykanami postawiło Kabul w bardzo niewygodnej sytuacji i trwające obecnie walki należy raczej interpretować jako chęć uzyskania jak najlepszej pozycji przed negocjacjami, które kiedyś będą musiały się zacząć.
Paradoksalnie, niechęć do negocjacji ze strony Talibanu może być też dobrym znakiem. Należy pamiętać że obecny rząd Afganistanu jest pozbawiony powszechnej legitymacji. Wyniki wrześniowych wyborów prezydenckich nie zostały uznane przez kandydata, który uzyskał drugi wynik Abdullaha Abdullaha i zaledwie kilka tygodni temu doszło do dwóch osobnych inauguracji prezydenckich. Możliwe, że Taliban nie chce na razie angażować się w negocjacje z żadnym z ośrodków władzy, bo trudno byłoby uzyskać legitymację zwolenników Talibanu dla władzy podzielonej z bardzo niepopularną frakcją.
Być może drogą dla Afganistanu jest budowa państwa federalnego. Takie rozwiązanie pozwoliłoby uniknąć dwóch wyjątkowo poważnych problemów. Z jednej strony, Taliban kontroluje dużą część trudnodostępnych, górzystych terytoriów Afganistanu, gdzie instytucji państwowych tak naprawdę nie było już od kilkunastu lat (a można stawiać pytanie czy kiedykolwiek one istnaiły). Próby uzyskania kontroli nad tymi terenami są właściwie skazane na niepowodzenie nie tylko z uwagi na militarno-strategiczne czynniki, ale również na nieuniknioną walkę o legitymację państwowych instytucji. Trudno wyobrazić sobie, że taka legitymacja zostanie łatwo uzyskana biorąc pod uwagę, że oznacza to pozbawienie wpływów, pieniędzy i pracy przynajmniej części pasztuńskiej ludności obecnie funkcjonującej w ramach administracji Talibów. Z drugiej strony, Talibowie mają monopol na polityczną reprezentację pasztuńskiej ludności. Wszelkiego rodzaju próby przełamania tego monopolu będą kończyć się radykalizacją Talibów oraz kontrolowanej przez nich ludności i nieuchronnym powrotem do konfliktu. Widać to choćby w ostatnich tygodniach, kiedy prezydent Ashraf Ghani próbował wykorzystać swoje pasztuńskie pochodzenie do zakwestionowania pozycji Talibów do reprezentowania Pasztunów jako grupy etnicznej. W federalnym systemie, w którym znacząca część władzy zostałaby oddana w ręce Talibów taki monopol zostanie niejako zinstytucjonalizowany, co de facto zlikwiduje możliwość brzemiennej w skutkach i z góry przegranej rywalizacji o możliwość reprezentowania Pasztunów.
Obecna sytuacja może napawać nadzieją na zakończenie trwającego już od kilkunastu lat konfliktu w Afganistanie i utworzenie państwa, które będzie akceptowało westfalski porządek międzynarodowy. Trudno upatrywać w tym sukcesu amerykańskiej polityki zagranicznej, stało się tak raczej pomimo działań USA. W opinii prof. Stephena Chana – jednego z wiodących specjalistów od religii w stosunkach międzynarodowych – tym co doprowadziło poprzedni Afganistan Talibów – obok innych czynników – do upadku była współpraca z Al-Kaidą, która “przyniosła anty-westfalski wymiar do niekończących się konfliktów w Afganistanie podczas gdy, jak wiele na to wskazuje, w swojej oryginalnej formie Taliban Mullah Omara chciał przede wszystkim twardo działającego państwa pozbawionego arbitralnej przemocy, powszechnej niesprawiedliwości i braku rozliczeń oraz respektującego przynajmniej część praw człowieka, na którym im zależało ”. Następny Afganistan Talibów może być państwem, które świat będzie w stanie zaakceptować. Talibowie muszą jednak pokazać że tym co ich łączy jest przede wszystkim pasztuński etnonacjonalizm.

Comments are closed.