Leon Komornicki – generał dywizji Wojska Polskiego w stanie spoczynku, były zastępca szefa Sztabu Generalnego WP. Od 1991 prezes Fundacji Poległym i Pomordowanym na Wschodzie. Obecnie członek Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego.
Aleksy Borówka: Czy zdaniem Pana Generała zagrożenie ataku na Polskę ze strony Federacji Rosyjskiej jest realne?
Gen. Leon Komornicki: Znowu jesteśmy przyparci do pewnego muru, do odpowiedzialności za to, co może się w naszej przestrzeni wydarzyć. Przecież mogą zostać zaatakowane kraje bałtyckie, co będzie stanowiło swoisty egzamin dla NATO. Ale z drugiej strony, my będziemy musieli stanąć do tej wojny w pierwszej kolejności, bo jesteśmy ich sąsiadami. Biorąc pod uwagę, że chcemy mieć realną politykę odstraszania, to pierwsze pytanie brzmi: jaka strategia, ofensywna czy defensywna? Strategia obrony państwa, nawet jeśli jest militarna, to nie znaczy, że zaczyna ona swoje działanie tylko w wymiarze militarnym. Pierwszą rzeczą jest polityka i jej zewnętrzne filary – sojusz z Amerykanami, ich obecność, stałe bazy, przeniesienie broni jądrowej w ramach programu Nuclear Sharing, wzmocnienie właśnie krajów bałtyckich. Nasze bezpieczeństwo jest w dużej mierze z nimi związane, bo jesteśmy ich największym sąsiadem, na styku między obwodem królewieckim i Białorusią. Także to, aby przywracać Białoruś do Zachodu, to jest kwestia przede wszystkim polityki, a nie wojskowych.
W przestrzeni publicznej często toczone są dyskusje o kwestiach strategicznych, dotyczące scenariuszy skutecznej obrony Polski. Na czym, w Pana opinii, opiera się skuteczność strategii obronności w kontekście potencjalnego zagrożenia ze strony Rosji?
To odstraszanie będzie skuteczne wtedy, gdy Rosja będzie wiedziała, że jest narażona na oddziaływanie wyprzedzające, a nie, że bezkarnie wkroczy na nasze terytorium i dopiero wtedy zaczniemy działać. W zeszłym roku w Krynicy słuchałem dyskusji między panem Wojczalem a panem Bartosiakiem i za głowę się łapałem, bo oni cały czas dyskutowali, jak pobić rosyjską armię między Bugiem a Wisłą, jakąś bitwę pancerną stoczyć, zapominając, że teren to warunkuje. My powinniśmy natomiast zbudować taki system, który będzie zapobiegał wtargnięciu przeciwnika na nasze terytorium, czyli środki rażenia agresora będą niszczone w jego przestrzeni powietrznej i lądowej, żeby go osłabić, żeby nie miał zdolności przekroczyć naszej granicy z kierunku królewieckiego czy przez terytorium Litwy – bo jeśli Ukraina będzie już na stałe po naszej stronie, to będzie niezwykle pomocna rzecz! I z tych kierunków, żeby się nie przedostał, razić go niekoniecznie na terytorium Rosji, tylko na terytorium chociażby Białorusi. Bo Białoruś to też jest dzisiaj de facto Rosja. Potrzebne nam są takie systemy, które rażą jednocześnie lub kolejno, w zależności od tego, w jaki sposób przeciwnik podejmuje agresję. Bo może zaatakować nas, mając teraz jednostki żołnierzy z poboru pół-milionowej armii masowej, bezpośrednio z koszar, bez potrzeby mobilizacyjnego rozwinięcia.
W sytuacji, gdyby doszło do eskalacji konfliktu i zostalibyśmy zaatakowani przez Rosjan, w jaki sposób Polska powinna reagować i co warunkowałoby skuteczność obrony?
Wtedy musimy mieć zdolność porażenia przedniego skraju na całą głębokość jednocześnie, w tym kluczowe obiekty, żeby zdezorganizować próbę przekroczenia granicy. Dlatego te zdolności musimy demonstrować i musimy posiadać zasoby. To wszystko powinno być zapięte na ostatni guzik – schrony, społeczeństwo przygotowane, wie co ma robić, nie ucieka w popłochu, w panice, nie stwarza problemów, a wzmacnia działanie Sił Zbrojnych. Potrzebne są rezerwy osobowe będące krotnością armii czasów pokoju. Jeśli mamy mieć 350 tys. na czas pokoju, to rezerw milion. Musimy być przygotowani na obronę własnego terytorium, czyli przygotowanie operacyjne, infrastruktura, wojsko musi się szkolić, znać doskonale, jak zorganizować obronę i gdzie. Ale to jest ostateczność. Do tego nigdy nie powinno dojść! To jest ostatni etap obrony państwa.
Doświadczenia wojny rosyjsko-ukraińskiej wskazują, że szczególnie istotny jest rozwój środków obrony powietrznej. Jak Pana zdaniem prezentuje się obecny polski potencjał w tym zakresie obronności państwa?
Państwo musi w pierwszej kolejności stawić opór agresji przestrzennej, czyli całego terytorium. Musi być obrona przeciwrakietowa, przeciwlotnicza, tworząca taką kopułę, jak w Izraelu. A więc trzeba mieć system obrony powietrznej. W moim przekonaniu osiem baterii Patriot to zdecydowanie za mało – trzeba co najmniej dwa razy tyle, albo trzy. Niemcy w obronie przeciwlotniczej, jeszcze jak istniał Układ Warszawski, posiadali ile baterii Patriot? Czterdzieści osiem! My nie możemy bronić tylko wycinków, a całą powierzchnię. Pojedyncze rakiety mogą się oczywiście prześlizgnąć, bo nie ma 100 proc. skutecznych systemów, ale musimy taki system posiadać. Będąc na styku Rosji, musimy dążyć do posiadania państwa-twierdzy.
Powinniśmy również rozbudować przemysł obronny, który jest w stanie obsługiwać, naprawiać i remontować sprzęt, a z drugiej strony musimy zadbać o to, że gdy ten przemysł zostanie obezwładniony, tak jak w Ukrainie, żebyśmy to zasilanie mieli z Zachodu, w stosunku do techniki, jaka będzie na wyposażeniu, czyli poza granicami naszego państwa. To trzeba już dzisiaj zaplanować, przewidzieć taki wariant. I też mieć odpowiednie ilości zgromadzonych zapasów, rozśrodkowanych a nie ześrodkowanych. Jeżeli one są bardziej rozśrodkowane, przybliżone do wojsk, to ciężko to wszystko obezwładnić. Bez logistyki armia nie wygra wojny. W tym procesie mamy wiele do zrobienia.
Trwa zagorzała dyskusja wśród opinii publicznej, ekspertów i wojskowych, którzy kreślą różne scenariusze bieżących wydarzeń oraz rysują nowy porządek bezpieczeństwa światowego. Czy podziela Pan zdanie którejś ze stron?
To jest naturalna rzecz, że jeżeli ludzie podejmują jakiś wysiłek intelektualny, mogą błądzić. Dobrze, że takie zjawiska się pojawiają, bo one mobilizują, inspirują pewne myślenie strategiczne. Pan Bartosiak na przykład jest doskonałym specjalistą w zakresie geostrategii, geopolityki, dobrze czyta pewne rzeczy, zjawiska, a nie do końca musi znać się na prowadzeniu wojny w wymiarze militarnym. Podjął się tego wysiłku, opierając się na oficerach, głównie z jednostek specjalnych – tu widać pewne skrzywienie. Wojska specjalne są – można powiedzieć – taką strukturą nacjonalistyczną, do pewnego stopnia w sobie zakochane. Ze względu na swoją specyfikę, jak również dobór ludzi, tam jest wysoki poziom intelektualny, duża kreatywność i myślenie w podejmowaniu samodzielnych działań. Bo wojska specjalne działają często na tyłach przeciwnika, muszą podejmować odważne działania w warunkach ekstremalnych. No i siłą rzeczy dają po sobie odczuć, że oni tutaj dominują i chcą przełożyć te działania na działania wojsk lądowych. Tymczasem nie można tego zrobić lekkimi jednostkami, bo przeciwnik używa techniki ciężkiej. Dzisiejsza wojna, mimo że żyjemy w epoce informacyjnej, jest wojną przemysłową i długo taką pozostanie – to jest proces ewolucyjny, a nie rewolucyjny. Bo cały przemysł zachodni, w tym Stanów Zjednoczonych jest przemysłem ciężkim. To nie jest tak, że on zgaśnie.
Czy przewidywał Pan, że po ataku Federacji Rosyjskiej w 2014 roku na Ukrainę, w konsekwencji czego nastąpiła nielegalna aneksja Krymu i okupacja części ziem wschodniego Donbasu, Rosja posunie się dalej i przerodzi się to w pełnoskalową wojnę?
Kiedy o tym pisałem i mówiłem od 2014 roku, to mnie stygmatyzowali i komentowali, że jestem starej daty, że ja czegoś nie rozumiem, że takiej wojny to już nie będzie. Zielone ludziki, meldowali wówczas, że z zielonymi ludzikami to sobie poradzimy. Chociaż miałbym poważne wątpliwości, że dalibyśmy sobie radę, w takim opłakanym stanie mieliśmy naszą armię. Mentalność musi się zmienić. Mimo, że wojna trwa, niektórzy to nadal źle czytają i w taki sposób, w jaki to przed wojną widzieli – postrzegając Rosję tak, jakby jednym palcem można było ją przewrócić. A z drugiej strony, jeżeli tak oceniają, no to co za problem dla ukraińskiej armii wygrać z rosyjską? Dlaczego ukraińska armia tak długo walczy? Poniosła straty, nie ma przemysłu, nie ma zdolności, oparta jest głównie o Zachód. Filozofia na współczesnym polu walki, jak pokazuje to Ukraina, polega na tym, że dzisiaj wojny nie wygrywa się walnymi bitwami. Niektórzy prześcigają się w swoich chwytliwych aberracjach, marketingowych i celebryckich, tylko po to, żeby w tej przestrzeni zaistnieć. Tak nie może być. To dewastuje polską myśl. Społeczeństwo, często nie mając pojęcia, kupuje to i jest zadowolone. Albo ten, który mówił inaczej – on nie rozumie, on jest „onucą”, on jest prorosyjski. To są jakieś komedie. Takich rzeczy nie można robić. To nie jest tak, że Rosja jest słaba – ona jest niebezpieczna.
O nielekceważeniu przeciwnika mówi też gen. Wałerij Załużny, naczelny dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy. Jak w Pana opinii wygląda postrzeganie przeciwnika, jakim jest Rosja, przez przedstawicieli polskich sił zbrojnych?
O tym mówi też Szef Sztabu Generalnego, gen. Andrzejczak. I za to go cenię, że tak realistycznie i z powagą do tego podchodzi. Ta powaga wyraża tutaj istotne zadanie naszego wojska – obrona państwa, do której trzeba się poważnie przygotowywać, nie lekceważyć przeciwnika. Istotna jest ciągłość działań armii, żeby z powodu braku zapasów, amunicji, części zamiennych czy obsługi, ta technika nie malała, żeby zapewnić ciągłość działań, bez tej ciągłości nie zwycięża się na wojnie. To jest zasada sztuki wojennej, nie wymyślona przeze mnie – to jest zasada święta. Brak tej ciągłości powoduje, że żołnierz czeka na technikę, a powinno być tak, że im dłużej wojna trwa, to techniki jest więcej, a nie mniej w szyku. Jest więcej, bo technika uszkodzona, szybko jest cofana na tyły, tam jest remontowana i naprawiana, a w to miejsce trafia natychmiast technika, która jest na tyłach zgromadzona, na uzupełnianie tych strat i tam cały czas jest zdolność. Tyły są jednocześnie gotowe cały czas – wycofuje się wojsko działające na pierwszym rzucie do tyłu, dozbraja się, szybko wyposaża i od razu jest gotowe do ponownego użycia. Kluczowa jest tutaj logistyka, a nie tylko patrzenie na dziób, bo jak się popatrzy na to, jak wyglądają walczące wojska, to można porównać je do figury geometrycznej, do trójkąta. Dziób – wierzchołek tego trójkąta, to są właśnie wojska walczące, a podstawą tego trójkąta jest logistyka. Czyli im dalej się odsuwa od tego wierzchołka w kierunku podstawy, to są właśnie zasoby państwa, zasoby państwa nie tylko wojskowe, ale też zasoby ludzkie, przygotowanie, wsparcie. Działania są rozproszone, żadnej bitwy, to jest masa walk, drobnych potyczek, których rozproszone działania osłabiają zgrupowanie uderzeniowe przeciwnika. Jak się unika walnej bitwy, to jest filozofia współczesnego pola walki.
Mając to na uwadze, musimy dokonać daleko idącej refleksji nad przeszłością. Jeżeli my nie zrobimy rachunku sumienia nad błędami, nie możemy uciekać, zostawiając te ogony, sprawy niezałatwione. I nie może być tak, że sprawcy tych zaniedbań z przeszłości dzisiaj są kreatorami nowej rzeczywistości. Ja nie zabraniam krytyki, ale dopiero po refleksji, uderzeniu się we własne piersi i nie oskarżaniu o zaniedbania tych, którzy są teraz. To nie jest tak, że zmiany w armii robi się na pstrykniecie palców, to są długotrwałe procesy. Przede wszystkim mentalne, spustoszenie w polskiej sztuce wojennej i w polskim postrzeganiu potrzeb obrony państwa jest ogromne i nad tym powinniśmy dzisiaj w szczególności pracować.
Zespół Instytutu Nowej Europy serdecznie dziękuje Panu Generałowi Leonowi Komornickiemu za zaangażowanie w debatę publiczną, popularyzację nauki i rozwój świadomości w zakresie konieczności podejmowania nieustających wysiłków na rzecz obronności Polski. Wywiad-rzeka został przeprowadzony 26 kwietnia 2023 roku.
Czytaj cz. 1 wywiadu: Cisza przed burzą? O szansach i ryzykach ukraińskiej kontrofensywy mówi gen. Leon Komornicki [cz. 1]
Czytaj cz. 2 wywiadu: Jakiej armii potrzebuje Polska? O reformie Sił Zbrojnych RP mówi gen. Leon Komornicki [cz. 2]
Czytaj więcej: [Dziewiąty] Rok wojny rosyjsko-ukraińskiej. Analiza INE
Foto: PAP
Comments are closed.